niedziela, 27 lutego 2011

Opowiadanie o Władcach Czasu

Dziś, na zakończenie weekendu, zamieszczam świetną historyjkę, na którą natrafiłem – w równie świetnej i wyjątkowej książce: „Wewnętrzne przebudzenie” (Colin P. Sisson).

W dalekiej galaktyce, w środku kosmosu, żyje grupa istot zwanych Władcami Czasu. Pilnują oni całego stworzenia. Są odpowiedzialni za utrzymanie ewolucji wszystkich form życia w całym swoim dominium. Co jakiś czas któryś z nich jedzie na wakacje. Pewnego razu przyszła wreszcie kolej na Kroba. Krob udał się do agencji podróży, by znaleźć dla siebie miejsce na spędzenie urlopu.
– No cóż, panie Krob – rzekł agent – mamy wolne miejsca na dalekich krańcach naszego systemu gwiezdnego, na "Czerwonej" planecie. Może pan tam leżeć do góry brzuchem i cieszyć się wszystkimi przyjemnościami życia.
– Byłem tam ostatnio i jest tam wspaniale, ale wolałbym coś bardziej egzotycznego – odpowiedział Krob.
– To może będzie panu odpowiadała "Zielona" planeta w sektorze gwiezdnym 401. Można tam odpoczywać w idealnym spokoju i ciszy. Ostatnio jest to bardzo popularne miejsce.
– Nie – odrzekł Krob – wolałbym okolicę, w której mógłbym stawić czoło jakimś wyzwaniom. Agent zastanowił się przez chwilę i powiedział:
– Myślę, że mam coś takiego. Na dalekich krańcach kosmosu znajduje się bardzo mały sektor gwiazd zwany "Drogą Mleczną". Bóg jeden wie, skąd wzięli taką nazwę. Jest w nim "Niebieska" planeta; można tam bawić się z samym sobą i innymi Władcami Czasu, którzy spędzają tam swój urlop. Główną rozrywką jest "zabawa w chowanego". Jest bardzo popularna. Zanim pan tam pojedzie, musi pan zdecydować, ile żyć chce pan otrzymać i jaką rolę odgrywać w danym życiu. Ponieważ w naszym wymiarze nie istnieje czas, może pan dostać tyle żyć, ile pan zechce. Tam zapomni pan, kim jest, aby mógł pan szukać siebie za każdym razem – w każdym życiu od nowa. Pomiędzy życiami musi pan wybrać, w co się chce bawić w następnym życiu. Musi pan także wybrać dla siebie płeć. W każdym życiu są bardzo fajne gry i zabawy zwane rodziną lub relacjami. Te to dopiero potrafią człowieka rozśmieszyć!
Krob się zainteresował:
– To brzmi wspaniale. Proszę mi jeszcze powiedzieć o innych grach i zabawach, w których mogę uczestniczyć, podczas gdy będę próbował odnaleźć siebie.
– Och, jest ich dużo. We wszystkich może pan wziąć udział podczas swych wakacji. Bardzo popularna jest "zabawa w wojownika". W tej zabawie może pan zobaczyć, ile razy można pana zabić w bitwie albo w innych okolicznościach, w których pomaga pan innym sprawdzić to samo. To bardzo zabawna gra, a najzabawniejsze jest w niej to, że wszyscy traktują ją serio. Większość bierze w niej udział około 200 razy. Mówię panu, można umrzeć za śmiechu, taka jest fajna. Jest też zabawa w kupca. Pokazuje, ile razy można się wzbogacić, a później wszystko stracić. Bardzo interesująca, pyszna rozrywka. A co by pan powiedział na zabawę w woła roboczego? Polega ona na tym, że robi się to samo codziennie przez osiem godzin przez około pięćdziesiąt lat i dostaje za to tyle pieniędzy, by nakarmić rodzinę i od czasu do czasu się upić. Jeśli wybierze pan płeć żeńską, może pan sprawdzić, ile razy potrafi posprzątać dom i ugotować, zanim zużyje pan swoje ciało. Nie bardzo to rozumiem, ale mam wrażenie, że ta gra ma także pomóc innym urlopowiczom w zabawie, którą nazywają "narodzinami". Ale jest jeszcze lepsza: "zabawa w studiowanie" – zobaczy pan w niej, ile teorii filozoficznych można włączyć do swojej kolekcji podczas jednej gry w odnajdywanie siebie. Jeśli stanie się pan w niej dobry, może przekształcić się w "zabawę w guru", w której uczestnik myśli, że jesteś oświecony, i pomaga innym urlopowiczom bawić się w studiowanie. Lecz najpopularniejszą rozrywką jest, niech pan słucha uważnie, zabawa, która trwa równocześnie z innymi zabawami. Nazywa się "zabawą w ofiarę i cierpiętnika". Tu się pan dopiero uśmieje! Boki zrywać! Zobaczy pan, ile zwykłych sytuacji potrafi pan przekształcić w tragedię, ile razy może pan umrzeć na jakąś chorobę, ile razy spowodować, że będzie pan, jak tam mówią, nieszczęśliwy. Zdaje się, że przy tej grze trzeba tak wytrenować umysł, by potrafił negatywnie oceniać i osądzać różne rzeczy. Ja w ogóle nie mogę jej pojąć. Zdaje się, że wysyłają urlopowiczów do specjalnych szkół, by się dobrze jej nauczyli. Ale pierwsze nauki pobiera się u tych wczasowiczów, którzy bawią się w rodziców. Jak pan trochę poćwiczy, to na pewno pan się zorientuje, o co w niej chodzi.

środa, 23 lutego 2011

Setny post. Życzę sobie nieśmiertelności

Czy istnieje Bóg? Jeśli istnieje, to, czy grzechem jest zadawać takie pytania? Czy to grzech, że człowiek wątpi w istnienie Stwórcy? Przecież dowodów naukowych na to, że Bóg jest, nie ma. Ale ileż dowodów osobistych – indywidualnych przemawia za istnieniem Boga!

Gdyby po śmierci nie było nic – byłoby smutno. Przynajmniej dla mnie. Umieramy, tracimy świadomość – i nie ma nic. Nie ma nas. Trudno to sobie nawet wyobrazić. Ktoś kiedyś – nie pamiętam kto i nie pamiętam kiedy – powiedział, a może nie powiedział, tylko napisał, że dowodem na to, że jesteśmy nieśmiertelni, jest właśnie to, że nie potrafimy sobie wyobrazić sytuacji, w której mielibyśmy nie istnieć.

To prawda, trudno mi sobie wyobrazić taką sytuację. Ale nie łatwiej przychodzi mi wyobrażenie sobie kogoś, kto potrafi wszystko, kogoś, dla kogo nie ma rzeczy niemożliwych. No bo co z tym kamieniem, o którym mówił Einstein? Jeżeli Bóg potrafi stworzyć wszystko, to czy potrafi stworzyć taki kamień, którego nie podniesie?

Myślę jednak, że Stwórca jest ponad tym. I to także trudno sobie wyobrazić. Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że teraz piszę tak, jakby Bóg był. Bo myślę szczerze, że Bóg jest. Wierzę w Niego. Wierzę w Boga – to moje wyznanie wiary. Być może nie jest tym – i nie jest taki, jak myślimy. Bóg – według mnie – to najwyższa Inteligencja. Bóg niekoniecznie jest tym Bogiem, a może raczej powinienem powiedzieć, że nie jest takim Bogiem, jak wydaje się wielu ludziom. Bóg nie jest takim Bogiem, jak wydaje się wielu religiom. Bóg jest inny. Jest ponad tym. A może mnie też się tylko wydaje.

Lecz jest tu rzecz, która wdaje się być pewna. Boga nie da opisać się intelektualnie. Nie da Go się opisać umysłem. Dlatego też niemożliwością jest, by zadawać takie pytania, jak Einstein, bo Bóg – po prostu – wykracza poza logikę.

Być może bredzę jak nawiedzony. Racjonaliści, kiedy będą to czytać, będą się śmiać. Błąd: racjonaliści, kiedy tylko zobaczą pierwsze zdanie mojego bredzenia, czytać zaprzestaną, nie posuną się ani o linijkę do przodu.

Sam kiedyś zwałem też siebie racjonalistą. Może nie błyszczałem tak wiedzą i intelektem, jak większość racjonalistów, ale co nie co na tematy wiedziałem – tak powiem. Tzn. interesowałem się pobieżnie historią KRK. Czytałem przeróżne publikacje na ten temat. Kilka razy dziennie odwiedzałem portal racjonalista.pl. I zastanawiałem się głęboko nad tym, czy Bóg istnieje. Ateiści mówią nie wierzę w Boga, bo nie wierzę w krasnoludki. Ja w pewnym etapie swojego życie też przestałem wierzyć w Stwórcę.

Broń Boże, nie przestałem wierzyć w Boga dlatego, żebym poczuł się przez Boga pokrzywdzony. Nawet przez chwilę nie pomyślałem o tym w ten sposób. Po prostu zacząłem analizować niektóre rzeczy. To dlatego zwątpiłem w istnienie Stwórcy.

Dziś wierzę w Boga. Łatwiej mi żyć z myślą, że On istnieje. Nawet jeśli Go nie ma – w co nie wierzę – łatwiej mi żyć ze świadomością, że On jest. Nie wychodzę tu z zakładu Pascala, że lepiej w Boga wierzyć, bo nawet jeśli Go nie ma – my na tym nic nie tracimy.

Choć może w moim myśleniu jest trochę myślenia podobnego owemu filozofowi. Uważam, że nie warto zastanawiać się przez całe życie nad tym, czy Bóg jest, czy też Go nie ma. Bo jeśli nie ma – to i co? Mamy, jak racjonaliści, przekonywać innych do tego, by w Boga przestali wierzyć. Czy ktoś tym, że wierzy w Boga, czyni komuś krzywdę? Ja nie mówię tu o szaleńcach wysadzających się w powietrze. Bo tym szaleńcom nawet najświatlejszy racjonalista nie przemówi do rozumu.

Co prawda, może racjonaliści też walczą o to, by nie produkować tych szaleńców. Może nie chcą ich nawracać, a chcą zmienić podejście społeczeństwa do tych spraw. Społeczeństwa, które szaleńców produkuje. No, ale u nas ekstremistów religijnych niedużo. Chyba że nazwiemy ekstremistką ortodoksyjną katoliczkę w moherowym berecie, dla której o. Rydzyk jest niemal Bogiem… Tak swoją drogą, to w Radio Maryja są czasem audycje warte uwagi. Przyznaję, nie słucham, ale czasem mam ochotę. Nie słucham dlatego, bo nie mam radioodbiornika. A wiem stąd, że czytam na ten temat – i słucham wypowiedzi ludzi, którzy często w RM goszczą.

Poruszyłbym temat rzekę, lecz nie zrobię tego, bo zacząłbym lać wodę. Wrócę do Boga i do wiary. Ale już krótko, bo to, co miałem powiedzieć chyba powiedziałem, a jak mi się coś przypomni, to napiszę w następnym poście.

Tak więc wierzę w Boga. Przyznaję, tak mi jest łatwiej. Wierzę w dobro, moralność, prawdę. Ponoć dziś niektórzy filozofowie mówią, że prawda nie istnieje – ale, jeśli tak jest, to czy to zdanie nie jest prawdziwe? Jest prawdą, że prawda nie istnieje. Czyli prawda istnieje.

I tu skończę mój wpis. Myślę, że starczy. Jest to setny post na moim blogu. Także, z okazji tego, życzę sobie, by moje następne sto postów było sto razy lepsze od tych stu, które już mam. I żebym żył sto lat… nie!, życzę sobie nieśmiertelności!


wtorek, 22 lutego 2011

Miał być Raj Utracony, a jest Rozmowa z Bogiem

Mam trudności połączenia z facebookiem. Pewnie jest przeciążony. Cóż, może to i dobrze. Trochę przerwy w fajsbukowaniu wyjdzie mi tylko na dobre. Wiadomości, które miałem przeczytać, przeczytałem przez pocztę elektroniczną. To mi wystarczy. Jutro na nie odpiszę.

Wczoraj zacząłem czytać książkę Johna Miltona – „Raj utracony”. Dziś, gdy tylko wróciłem do domu – jakieś półtorej godziny temu – począłem kontynuować lekturę. Lecz stwierdziłem po kilku stronach, że na razie dam sobie spokój z tą publikacją. Tym bardziej że kusiło mnie coś zupełnie innego. „Rozmowy z Bogiem”… Tak więc odłożyłem Miltona i rozpocząłem „Rozmowy…” Neale’a Donald’a Walscha’a. Nie wiem, czy dobrze odmieniłem przez przypadek imię i nazwisko autora. Ale wiem, że moja decyzja, by sięgnąć wreszcie po tę książkę, była dobra. Wszakże leżała ona u mnie na półce już ze trzy miesiące. Oczywiście – nie decyzja, a książka. Decyzja była odkładana przez trzy miesiące.

Wczoraj byłem w Konstantynowie na wolontariacie. Było – jak zawsze – bardzo miło. Spotkałem moich znajomych, których tak cenię, szanuję i lubię. Cóż z tego, że większość z nich jest niepełnosprawna intelektualnie – jak się to określa. Cóż z tego, kiedy często rozumieją i widzą oni dużo więcej, niż ludzie nazwani zdrowymi i pełnosprawnymi.

Dziś byłem na praktykach w Monarze. Tu także, jak zawsze, było przyjemnie. I tu także spotkałem swoich znajomych, których lubię, szanuję i cenię. Zresztą: myślę, że większość z nich odpłaca mi tym samym. Gdyby tak nie było, pewnie by mi to powiedzieli. Wiem, zdaję sobie z tego sprawę, że czasem bywam denerwujący. To wtedy, kiedy mówię – i nie dopuszczam do słowa drugiej osoby. Albo wtedy, kiedy gadam głupoty.

Dzisiaj taki szybki, niestaranny wpis. Czyli: jak zawsze. Teraz życzę wszystkim dobrej nocy. A facebook nadal nieaktywny. Cóż: pewnie przesilenie. Może społeczność fajsbukowa już za duża. Ciekawe. Poczekamy do jutra.

Ach!, wczoraj albo przedwczoraj – nieważne kiedy – widziałem fragment filmu, w którym chłopak mówił o tym, jak ogłupiająco facebook działa na ludzi. Kiedy ostatnio powiedziałeś komuś „w realu”, że go lubisz? – pytał ten chłopak. Ja odpowiadam: mówię to na co dzień, kolego. Tak więc nie mierz wszystkich tą samą miarą. Nie popełniaj tego samego błędu, co ja.

Ludzie myślą, że przez smsy czy też portale społecznościowe tracimy ze sobą kontakt. Mówią o tym terapeuci, psycholodzy i pedagodzy. Ja odpowiadam: nie wszyscy tak mają! Tak więc: spokojnie, są jeszcze ludzie, którzy nie dają się w tym wszystkim pogubić i zwariować…

poniedziałek, 21 lutego 2011

Gentelwoman


Zastanawiam się, czy jest coś takiego jak gentelwoman. Wątpię, raczej nie. To znaczy: nie ma teoretycznie, bo w praktyce gentelwoman istnieje. Istnieje, wiem o tym, bo sam gentelwoman nieraz spotykam.

Najczęściej widuje je w busach, autobusach, tramwajach i tym podobnych. Gentelwoman kiedy mnie tylko widzi, wstaje, by ustąpić miejsca. Jest spostrzegawcza, jak to kobiety, widzi, że nie mam się jak trzymać, więc zwalnia mi siedzenie.

Zawsze wtedy się uśmiecham, dziękuję i mówię, że postoję. Lubię stać i świetnie ze staniem daję sobie radę: czy to w pędzących busach, jadących autobusach, czy sunących torami tramwajach. Gentelwoman najczęściej wtedy także się uśmiecha, a potem z powrotem zajmuje swoje miejsce. Choć, nie powiem, miałem przypadki, w których gentelwomanki łatwo nie dawały za wygraną. Masz usiąść – i koniec. Zdarzało mi się, że – owszem – siadałem, ale to wtedy, gdy nie miałem siły i ochoty na wymianę niepotrzebnych zdań.

Ale były także sytuacje, kiedy gentelwomenki były wojownicze, a i ja łatwo nie chciałem odpuścić. Zdarzyła mi się raz dyskusja, która trwała dosyć długo. Każde z nas – ja i gentelwomenka – wymieniło co najmniej po dziesięć zdań typu: „- Siadaj! - Nie, dziękuję! - Siadaj! - Naprawdę, nie chcę, dziękuję. - Ale siadaj! - Ale ja dziękuję. - Siadaj…”

Trwało by to do znudzenia. Jednak w pewnym momencie rzekłem, w miarę dobitnie, żeby mnie gentelmenka nie uszczęśliwiała na siłę. No i poskutkowało. Ale, przyznam, nie było łatwo. Potem zaczęliśmy rozmawiać i dowiedziałem się, że owa gentelwomenka chce zostać policjantem lub komornikiem, ewentualnie strażakiem. Przyznała się także, że lubi rządzić i wydawać rozkazy. Taki typ kobiety.

Nie chcę tu dyskredytować gentelwomenek. Nawet wtedy, gdy próbują uszczęśliwić na siłę. Wprost przeciwnie. Mam o nich jak najlepsze zdanie. I tutaj dziękuję wszystkim tym, które kiedykolwiek chciały ustąpić mi miejsca. Ale pamiętajcie: ja lubię stać.

A ubolewać mogę tylko nad tym, że gentelmanów spotyka się coraz rzadziej. Ktoś powiedział, że faceci niewieścieją. Być może właśnie tak jest. Sam się nad tym zastanawiam, kiedy jadę busem, a siedzenia zajęte są przez młodych – 20-esto, 30-esto, 40-estoletnich – mężczyzn, a obok stoją panie z ciężkimi torbami.



niedziela, 20 lutego 2011

Kilka moich niby-wierszy

Dziś, z okazji niedzieli, postanowiłem opublikować kilka moich – nazwijmy to – niby-wierszy, które jakiś czas temu – prawie rok wstecz – zamieściłem na „portalu-pisarskim”. Niektóre z nich są nieco infantylne, ale cóż… taki właśnie czasem jestem! Wybaczcie mi także mój słaby warsztat… Ale jeszcze wszystko przede mną, a z każdą chwilą jest coraz lepiej!


Dziękuję Ci – dedykowane dla M.

Dziękuję Ci, że jesteś ze mną tu.
Że czuję Twój zapach, że dotykasz mnie znów.
Że mogę patrzeć w Twoje oczy radosne.
Dziękuję Ci, że jesteś ze mną w tę wiosnę.
Nasze uczucie wciąż kwitnie,
Każdego dnia dojrzewa.
I choć czasem spadają liście,
Wiatr nie przewraca drzewa.
A kiedy przyjdzie huragan -
Chwyć mnie mocno za szyję.
Zobacz - drzewo upada,
A nasza Miłość wciąż żyje.


Dotknij dłonią

Dotknij dłonią mojej piersi -
Poczuj, jak bije me serce.
Wali mocno niczym młot:
Coraz szybciej, coraz prędzej.
Wierz mi, ma tak zawsze,
Kiedy blisko obok jesteś.
Kiedy czuję Twój zapach,
Który miesza się z powietrzem.

Kiedy mówisz do mnie szeptem,
Przechodzą po mnie dreszcze.
I niczego więcej nie chcę -
Tylko Ciebie chcę wciąż więcej.
I niczego już nie pragnę -
Tylko Ciebie mieć tu zawsze.
By od nowa całą dokładnie
Poznawać Cię za każdym razem.

I przeżywać tę ekstazę.
Jak wtedy - pamiętasz?
Kiedy po raz pierwszy
Cała naga, uśmiechnięta
Leżałaś obok, na polanie,
Z głową na mej piersi.
To było jak szalony taniec -
Ten gorący seks pierwszy.

Dotknij dłonią mojej twarzy -
Wtedy poczujesz to ciepło.
Chciałbym poznać wyrazy,
Które opiszą to piękno.
Co mnie w Tobie urzekło -
Nie znam słów tych niestety.
Lecz me serce w pół pękło,
Gdy poznałem Cię wtedy.


Chwilo, trwaj!

Wczorajszy dzień puściłem z dymem.
Przeszłości nie ma.
Dziś zapomniałem, kim wczoraj byłem.
To zbędny temat.
Po co rozmyślać, po co roztrząsać?
To niepotrzebne.
W chwili obecnej lepiej pozostać.
Chwilo, trwaj we mnie!

Nie przypominam sobie tych czasów.
Kiedy to było?
Już nie pamiętam poprzednich wczasów.
Mówię: trwaj, chwilo!
Te stare związki, starzy znajomi.
I przyjaciele.
Nie rozmawiajmy dzisiaj już o nich.
Bliznach na ciele.

Więc powtarzam dziś po raz wtóry.
Chwilo, trwaj, jesteś piękna!
I nie miej żalu do mnie o bzdury.
Że cię przestanę jutro pamiętać.
I się nie gniewaj, taki twój żywot.
Twe przeznaczenie.
Za kilka chwil będziesz nieżywą.
Bo umrzesz we mnie.


Odleciałem

I znów odleciałem,
Po same chmury – tam wysoko.
Znów się zapomniałem,
Znów rozpłynąłem się jak obłok.

Z wiatrem tańczyłem,
A słońce grzało moją twarz.
I znów chwilą żyłem,
I przestał istnieć dla mnie czas.


Chwyć mnie za rękę,
Podnieś głowę, spójrz na niebo.
Życie jest piękne,
A my i cały świat to jedno.

Masz w sobie wiarę,
Która przenosi wielkie góry.
Masz siłę i talent,
Razem zburzymy wszelkie mury.


Umiem latać

To, że umiem latać - od dziś nie jest tajemnicą.
Wyjawiam to - a co tam! - niech się wszyscy dowiedzą.
Od teraz dewotki mnie straszyć będą gromnicą.
Jutro ci w kitlach z kaftanem po mnie przybędą.

Kilka mocnych zastrzyków dadzą - trza uśpić wariata.
Nogi przymocują na pasy - niech się tu tylko nie rusza.
Tak głośno krzyczał, tak wrzeszczał - niech se teraz polata.
Ciekawe, kto pierwszy uleci - ptak czy jego dusza?

To, że umiem latać, dla niektórych jest nierealne.
Jest dziwne lub niepojęte - niektórzy w to nie wierzą.
Nikt nigdy nie zapytał mnie, czy latanie jest fajne.
I jak dalej pytać nie będą - nigdy się nie dowiedzą.

I nie posiadam skrzydeł jak ptak czy jak anioł biały.
Ani śmigła jak helikopter, które by się kręciło.
Lecz z góry spoglądam na ludzi małych jak karły.
Co ulicami jak w labiryntach na oślep gdzieś idą.

Chmury to moje siostry, me przyjaciółki najdroższe.
Wiatr to mój brat - oddany, wierny - jest zawsze obok.
W tym towarzystwie czas płynie błogo -życie jest prostsze.
W dzień tańczę z powietrzem, nocą do snu tuli mnie obłok.

To, że umiem latać - to nie są cuda żadne ni czary.
Jeśli byś chciał lub chciała - niżej podaję ci przepis.
Do szczypty miłości daj garść siły, trzy tony wiary.
Wszystko wymieszaj dokładnie, wypij, potem odlecisz.


sobota, 19 lutego 2011

Mężczyzna zmiennym jest

W życiu jestem osobą zdecydowaną. Wiem, czego chcę. Mam cele, które realizuję. Jest wiele szczytów, które chcę zdobyć. Wiem także, po co żyję. To, że to wszystko może być iluzją – to już inna sprawa. Teraz nie będę się w to wgłębiał.

Ale czasem mam oto takie sytuacje. A dzieją się one najczęściej wtedy, kiedy sobie czegoś nie zaplanuję. Wchodzę do sklepu. Mam ochotę na coś słodkiego. Podchodzę do lady, a za nią pięć rodzajów batoników czekoladowych. Proszę o jednego. Gdy ekspedientka chwyta go w dłoń – zmieniam zdanie, i proszę jednak o tego drugiego. Pani sprzedawczyni bierze go w rękę, a ja decyduję się jednak na pierwszego. Na sam koniec wybieram tego trzeciego. No, i jeszcze tego piątego.

Ale w tym wypadku musi być spełniony jeden warunek. Mianowicie taki, że w sklepie, w którym chcę kupić batonika, nie ma białego „Kit Kata”. Bo jeśli jest – to się nad niczym nie zastanawiam, tylko go biorę.

W tej chwili – tak, właśnie teraz – także próbuję podjąć decyzję. Myślę nad tym, jakim rodzajem i jaką wielkością czcionki publikować na blogu. Jeśli chodzi o gabaryty – to chyba już wiem, wybiorę te większe, by łatwiej było czytać. Tutaj trzeba wziąć po uwagę to, że nie wszyscy mają sokoli wzrok. A rodzaj… Jaki kształt literek? Dziś spróbuję oto taki, jaki widzicie, ale nie przyzwyczajajcie się, bo to nie na zawsze. Może już jutro zmienię zdanie.  


środa, 16 lutego 2011

Czy idiota może być inteligentny?

Zanim usnę, napiszę klika słów. Wiem, że jest już późno, więc mój umysł nie pracuje na najwyższych obrotach. Ale kilka słów – choćby w ramach treningu – to się przyda, jak najbardziej. Później będę to czytał i stwierdzę, że nie potrzebnie publikowałem, ale cóż: czego się nie robi dla ćwiczenia mojego warsztatu, który jest jak diament – wciąż niedoszlifowany.  (Nie chciałem używać słowa kiepski.) Później to będę czytał… Później, znaczy za kilka dni – najwcześniej jutro.

A więc wybaczcie mi mój zaniżony poziom intelektualny. O tej porze nawet Einstein miał IQ w granicach średniej. Ja o tej porze mam IQ poniżej normy. W granicach średniej moje IQ jest na co dzień, gdy mój umysł pracuje na swoich normalnych obrotach. No, w granicach średniej, ale trochę pod.

Przypomniała mi się teraz pewne sytuacja. Kiedyś spytałem mojej znajomej, która ma trochę więcej lat ode mnie (z piętnaście lat więcej, ale, dla jasności: wciąż jest młoda! – nie mówię tego, broń Boże, z cynizmem), czy jestem inteligentny. Ona na to, że inteligentny to za dużo powiedziane, ale na pewno bystry. Taki komplement też mi pasuje.

A propos komplementów też mi coś przyszło do głowy. Nie, nie to, że kobiety lubią być odmładzane i nawet jak wiedzą, że mężczyzna odmładza z premedytacją, bo jest świadom, że na płeć piękną zawsze to działa – to i tak czują się o wiele lepiej, gdy usłyszą, że wyglądają o siedem lat młodziej. Nie, dziś nie o tym. Owszem, zaznaczam, że nie wszystkie kobiety tak reagują. Nie chcę mieć tu z nimi wojny. Póki co: żyjemy w dobrych układach. I niech tak zostanie!

A o komplementach chciałem powiedzieć to, że często je wymuszam. Pytam np. znajomego: Michał, słuchaj, czy ja jestem inteligentny? No i co ma taki biedny Michaś powiedzieć! No, słuchaj, jesteś. A myśli sobie, co za idiota, pyta o takie głupoty! Inteligentny to on może jest, ale mądry to za grosz!

wtorek, 15 lutego 2011

Możliwości, które mamy każdego ranka, kiedy tylko otworzymy oczy

Czytam naprawdę piękną i wyjątkową książkę. „Wewnętrzne przebudzenie” – Colin P. Sisson. I chociaż sporo książek o przebudzeniu duchowym przeczytałem, „Wewnętrzne przebudzenie” mnie urzekło. Tradycyjnie, nie mam zamiaru pisać recenzji. I nie tylko dlatego, że jeszcze nigdy tego nie robiłem (czas wreszcie spróbować!!). Zamiast mojego bajdurzenia umieszczam piękny cytat, który znajduje się w tej książce. Oto on (są to możliwości, które mamy każdego ranka, kiedy tylko otworzymy oczy):

Ten dzień chcę przeżyć tylko dla niego samego. Ten dzień jest wszystkim, co mam.
Tego dnia postanawiam być szczęśliwa, zostawiam wczorajsze smutki i martwienie się o jutro. Wybieram szczęście, ponieważ wiem, że zależy ono od mojego wnętrza, a nie od rzeczy zewnętrznych.
Dziś będę się troszczyć o moje ciało przez ćwiczenia, właściwe odżywianie i nienadużywanie siebie. Dzięki temu będzie mi służyć przez cały dzień. Dziś kocham swoje ciało.
Dzisiaj akceptuję swoje uczucia jako integralną część mojej osoby. Dziś okazuję im uznanie i szacunek.
Dziś ćwiczę swój umysł, wybierając myśli, które mnie inspirują, podnoszą na duchu i sprzyjają mi. Nauczę się przynajmniej jednej nowej rzeczy. Będę czujna i ciekawa wszystkiego, co dzieje się w moim świecie.
 Dziś kocham swoje myśli.
Dzisiejszy dzień poświęcam doskonaleniu swej duszy – chcę zrobić przy najmniej Jeden dobry uczynek tak, by nikt nie wiedział, że to ja.
Dziś kocham moje serce.
Dziś nie będę nikogo porównywał ani oceniał, twierdząc, że jest zły lub nieodpowiedni. Poszukam natomiast piękna, miłości i dobra w każdej osobie i w każdym czynie.
Dziś chcę doświadczyć harmonii.
Dziś będę wdzięczna za cud życia, za ludzi w moim życiu, którzy uczą mnie tego, czego mam się nauczyć, i którzy dają mi dobro.
Dziś celebruję każdą sytuację jako wielką szansę.
Dziś uczciwie wykonam wszystko co trzeba, nie troszcząc się o rezultaty, tylko ze względu na samą czynność.
Dziś jestem twórcza i sprawna.
Dziś rezerwuję sobie czas tylko dla siebie; chcę kontemplować i medytować, by odnaleźć spokój wewnętrzny.
Cały czas należy dziś do mnie.
Dziś kocham tylko po to, żeby kochać.
Dziś jestem Miłością.
Dzisiejszy dzień przeżyję tak, jakby to byt ostatni dzień mojego życia na Ziemi. W pełni wykorzystam każdą chwilę i każdą okazję, by uczynić życie szczęśliwszym dla każdego, kto pojawi się dziś na mej drodze.
Dziś jestem towarzyszem życia we współtworzeniu.


Pieniądze, władza, seks, walentynki

To, że nie obchodzę Walentynek – nie jest w tej chwili aż takie ważne. Może bym obchodził, gdybym miał z kim. W tamtym roku tak było. Miałem kogoś blisko siebie. W tym już nie, jest inaczej. Tzn. to nie jest też tak do końca. No, ale nie będę tego teraz wyjaśniał i nie będę się nad tym roztrząsał. Na pewno ubolewać nad tym – nie ubolewam, bo nie ma właściwie nad czym. Myślę, że podchodzę do tych spraw trochę inaczej niż wszyscy, a raczej niż większość. Ale – znów – nie będę tego teraz wyjaśniał.

Ostatnio zastanawiałem się nad tym, czym właściwie jest miłość. Wiecie, ale ja myślę, że nie tym, czym większość z nas myśli, że jest. „Hymn do miłości” św. Pawła z Tarsu mówił o miłości, opisywał ją trochę inaczej, niż my opisujemy i widzimy ją dzisiaj. Dzisiejsze święto zakochanych to święto zauroczonych, a nie żadne święto miłości. Zresztą, nad tym też nie mam zamiaru się rozwodzić, bo powiedzie żem zgorzkniały.

Nie czekam na kogoś, kto przyjdzie i da mi szczęście. Nie spodziewam się dnia, w którym nagle wszystko się odmieni i będę szczęśliwy. Nie robię tak, bo wiem, że nikt szczęścia dać mi nie może. Tak samo jak nic nie może mi przynieść szczęścia.

Ludzie śmieją się z tych, którzy mówią, że pieniądze dają szczęście. Śmieją się i mówią, że, owszem, pieniądze szczęście dają, a ten, kto sądzi inaczej – jest głupi. Oni twierdzą, że pieniądze, władza, seks – to wszystko przynosi szczęście. Ja twierdzę, że jest inaczej.

Owszem, pieniądze, władza, seks – mogą przynosić ekscytację, ale ona nie jest synonimem szczęścia. Ekscytację dają także wszelkiego rodzaju używki, narkotyki, alkohol. I ekscytacja bywa fajna, ale nie wiem, czy zauważyliście, że często każda z tych ekscytacji, gdy się kończy, przynosi smutek, gorycz, cierpienie.

Czy pieniądze same w sobie przynoszą ekscytację? Sam nie wiem. Wiem natomiast, że czas, kiedy te pieniądze zdobywamy, rozwijamy swój interes, widzimy jak powiększamy swoje bogactwo – to jest na pewno niezwykła przyjemność. Nie mówię o posiadaniu samych pieniędzy. Bo pieniądze nie są po to, żeby je posiadać. Są po to, by kupować za nie dobra. Są też po to, aby je inwestować i pomnażać.

Czy władza sama w sobie daje ekscytację? Nie widzę nic ekscytującego w tym, że mogę kimś rządzić, wydawać komuś rozkazy. Dajmy na to, że jestem na kierowniczym stanowisku. Czy to ekscytujące w samym sobie, że mogę kimś kierować? Władza dla samej władzy – to głupota i chora hegemonia.

Władza jest fajna, kiedy umiejętnie kierujemy naszym życiem. Kiedy czujemy, że mamy władzę, a raczej wpływ na nasze życie. Kiedy wiemy, czego chcemy i jasno to formułujemy. Rządzenie dla samego rządzenia jest głupotą i czymś chorym – według mnie. Dziś wielu chce rządzić tylko po to, żeby rządzić. Chce mieć władze tylko po to, żeby mieć tę władze. Powiedzmy jasno i nazwijmy to po imieniu – ludzie, którzy tak postępują są chorzy umysłowo, niedowartościowani i żałośni.

Seks sam w sobie też nie jest czymś niezwykłym. Uprawianie seksu tylko dla seksu – to zezwierzęcenie. Dla jasności, ja uwielbiam seks. Ale nie uprawiam go z pierwszą lepszą kobietą. Seks musi iść w parze z uczuciami. Musimy czuć coś wyjątkowego do osoby, z którą uprawiamy seks. Tzn. nie wiem jak Wy, ale ja muszę. Co to za przyjemność – przelecieć kogoś, kto jest pusty i wygląda jak lalka, a sztywny jest jak kłoda. To ból – nie przyjemność.

Ale wrócę do Walentynek, bo o tym zacząłem i nie skończyłem. Lecz nim wrócę to tematu święta zakochanych, to nieco o Dniu Dziecka. 1-ego czerwca roku 2008 rzuciłem nałóg tytoniowy i przestałem palić. Zrobiłem sobie taki prezent z okazji tego święta. Wczorajszy dzień Walentynki był także dobrym momentem, bym sobie coś postanowił. I właśnie tak zrobiłem, postanowiłem sobie coś. Ale o tym więcej innym razem. Bym postanowienia dotrzymał…

środa, 9 lutego 2011

Miłość jest jak kwiat. Ale czym właściwie jest?

Miłość jest jak kwiat. Trzeba o Nią dbać, jeśli chcemy, by przetrwała. Podlewać Ją uczuciami – tymi dobrymi. Nasłoneczniać, dawać Jej pozytywną energię. Jeśli tego zaprzestaniemy – Miłość przestanie istnieć. Umrze, uschnie lub zwiędnie.

Ale czym właściwie jest Miłość? Może nie tym, czym nam się wydaje, że jest? Żeby prawdziwie być szczęśliwym – trzeba kogoś mieć. Twierdzi tak wiele osób. Jeśli będę sam/sama – będę nieszczęśliwy/nieszczęśliwa. Mało osób szuka swego szczęścia w sobie, myśląc, że tylko ktoś lub coś może nam to szczęście dać.

Tak wiele iluzji wmówił nam świat i ludzie. Wystarczy rozejrzeć się dookoła, by zobaczyć, jak wielu ślepców zamieszkuje naszą planetę. Ślepców, którzy mają oczy, którzy patrzą – lecz nie widzą. Cóż, może sam nim jestem. Może to wszystko, co widzę, to iluzja. A sposób, w jaki patrzę, jest ślepy.

Na wstępie powiedziałem słowo o Miłości. Teraz słowo o związkach. Niedawno przeczytałem gdzieś, że największe szanse na przetrwanie mają związki partnerskie, w których partnerzy mają podobną osobowość. Kiedy chwilę się nad tym zastanowię, wydaje się to być bardzo logiczne. Nie widzę przyszłości w związku optymisty z pesymistą. Na początku może być zauroczenie, coś, co nazywamy miłością, ale kiedy to przechodzi – a ponoć wreszcie przechodzi i mija – to co dalej?

Optymista będzie się cieszył z tego, że się obudził, a przez niezasłonięte niczym okno do jego pokoju zajrzały bystre promienie Słońca, a pesymista, budząc się obok, w tym samym łóżku, będzie smutny, zdołowany, że to już niedziela – i jutro znów trzeba iść do pracy. 

wtorek, 8 lutego 2011

Po co myśleć samemu, kiedy są autorytety?

Odcinek programu „Top Model” obejrzałem jeden. Właściwie nie cały, a ¾ całości. Wystarczyło mi to, ten jeden raz, by już więcej na to nie patrzeć. Zresztą i tak nie oglądam telewizji. Poza „Światem według Kiepskich”, który mnie rozśmiesza.

„Top Model” mnie także rozśmieszyło, kiedy je oglądałem. Ale rozśmieszyło w zupełnie inny sposób. Serial „Świat według Kiepskich” robiony jest po to, żeby rozśmieszać. I rozśmiesza – z premedytacją. A „Top Model”? Twórcy tego programu, robiąc go, na pewno mieli w zamyśle coś zupełnie innego. Sam p. Tomasz Lis przyznał, że widza nie można traktować poważnie, bo widz tego nie wybaczy.

Zatem jeśli pan Lis, robiący programy na tematy poważne, traktuje widza niepoważnie – to co dopiero takie „Top Model”?! A widzowie i tak patrzą, z szeroko otwartymi oczami (szkoda, że z zamkniętym umysłem), i na pana Lisa na żywo (swoją drogą: ciekawe, czy „Kazik na żywo” był bardziej poważny?), i na denne „Top Model”. Patrzą – i wierzą we wszystko, co pan Lis mówi. Patrzą – i zazdroszczą tym super modelkom, że mają swoje pięć minut, w których mogą zabłysnąć. Niestety, nie intelektem.

Wiele razy spotkałem się z opiniami moich znajomych, którzy twierdzili, że co z tego, że ktoś jest głupi, mówi i robi głupoty – ważne, że jest w TV. Według mnie dziwne podejście do sprawy. Ale to tylko moje skromne zdanie. Może jest inaczej. Nieważne, co masz do powiedzenia. Ważne, że wszyscy cię widzą – jesteś sławny.

Dziś propagowana jest głupota. Modna jest głupota. Rozpowszechniają ją media na lewo i prawo. A ludzie – łykają, podnieceni, z zachwytem. Dziś młode dziewczyny – nie wszystkie, oczywiście, jak nie wszystkie media propagują głupotę, ale zaryzykuję i powiem, że prawie wszystkie – myślą, że, za przeproszeniem, dupą świat można zawojować. I chyba – niestety – mają rację. Tyle że w ich rozumieniu „zawojować świat” – znaczy coś zupełnie innego niż „zawojować świat” w moim rozumieniu.

Nie będę dziś tego wyjaśniał. Ale według mnie świat to zawojował Einstein, Jan Paweł II, Reagan – i wielu innych. Wielu, wielu, wielu innych – ludzi Im podobnych.

Kto kiedyś będzie pamiętał Jolę i Jej konika? Może ktoś będzie. W sumie – czemu nie. Ale nie przejdzie Ona do historii dzięki swoim odważnym i niezależnym poglądom, ale dzięki temu, że ich nie miała. Dziś także odważne, niezależne poglądy nie są mile widziane. Nie są w modzie – po prostu. Ten, kto ma odważne poglądy, zostaje dziś okrzyknięty antysemitą. I nie trzeba znać jego poglądów. Jeśli TVN i GW mówią, że ten jest zły, to jest zły – i to nie podlega dyskusji. Po co zwykły człowiek ma to sprawdzać. Tak mówią autorytety – Bartoszewski, Lis, Michnik, Wojewódzki – więc tak jest.

Po co człowiek ma myśleć sam, kiedy autorytety robią to za niego?...

Dziś kilka słów o tym, że…

… wczoraj kupiłem „Uważam Rze” – nowy tygodnik wydawnictwa Presspublica. Jak zapowiadały osoby z pismem związane – „Uważam Rze” ma być – a raczej już jest – jedynym głosem konserwatywno-liberalnym w debacie publicznej.

No i fajnie, cieszę się, bo tego właśnie w debacie publicznej brakuje. Dziś większość czasopism dostępnych w naszych pięknych kioskach pisanych jest na „jedno kopyto”, a poglądy i opinie, którym hołdują, odchylone są na lewo. Co prawda, mamy też drugą stronę medalu, czyli opozycję dla tych czasopism. Ale opozycja świetnie atakuje – sama nie wnosząc nic nowego.

„Uważam Rze” może dobrze wpasować się w środek, tworząc pismo centroprawicowe. Powtarzam: mi naprawdę tego brakuję. Z czytania „Polityki” i „Wyborczej” wyrosłem. „Gazeta Polska” za bardzo odchylona jest w drugą stronę. „Uważam Rze” – no właśnie: uważam, że takie czasopismo jest BARDZO potrzebne.

Wczoraj kupiłem to pismo, o czym wspomniałem wyżej. Do dziś zdążyłem przeczytać trzy artykuły i kilka krótkich komentarzy. Powiem szczerze, że jestem mile zaskoczony. Pierwszy numer magazynu kosztował złotówkę i dziewięćdziesiąt groszy. Kolejne mają być droższe. Ale jeśli będą nadal tak ciekawe, jak pierwszy, będę też warte tych czterech złotych i pięćdziesięciu groszy. A tyle mają kosztować.

Dobra, bo jeszcze za bardzo wpadnę w pochwały . Potem okaże się, że kolejne numery będą „lipton”, a ja nadal będę ślepo zauroczony… Mam tylko nadzieję, że następne części świetnie wpiszą się w konwencję pierwszej! – i to by było na tyle w tym temacie.

Egzamin z DPP, który zdać miałem na ocenę bardzo dobrą, zdałem na ocenę dobrą. Ale jestem zadowolony. Bo, jak już pisałem w komentarzu na FB, PRW DSM (czyli ja) nie uczy się dla cyferek. Choć z jednej strony uczenie się dla cyferek jest dobre. A nawet bardzo dobre – jak cyferka, którą miałem dostać z egzaminu, lecz nie wyszło. Jeśli ma się same bardzo dobre cyferki – można starać się o stypendium naukowe. A, jak wiadomo, pieniędzy nigdy nie za dużo. A jeśli nawet – to można rozdać.

W tym roku, oczywiście, już nie dam rady starać się o takie stypendium. Ale w następnym – na studiach magisterskich – o takie stypendium zawalczę.

A w tej chwili czekam jeszcze na wyniki z jednego testu. Jeśli ów test zaliczę – sesję mogę uważać za skończoną, znaczy zaliczoną - także. Zdaję sobie sprawę, że popisałem na tym teście trochę głupot, czasem nie na temat – i mało merytorycznie. Ale, jak zawsze: wierzę, że zdam.




piątek, 4 lutego 2011

Dziś egzamin z DPP, jutro test z MPTwOSdU

Dziś o godzi 16:00 lub 17:15 będę pisał – razem z całym III rokiem pedagogiki specjalnej – egzamin z Diagnozy Psychopedagogicznej. Wyjątkowo mocno do egzaminu się nie przygotowywałem. Przeczytałem kilka razy notatki, które dostałem od uprzejmej Pani Doktor, wykładającej DPP (mój skrót od Diagnozy Psychopedagogicznej).

Oczywiście, chyba jak każdy, chciałbym zdać ten egzamin celująco. Tym bardziej, iż Pani Doktor była tak miła i dała mi te notatki, o co nie prosiłem i czego robić nie musiała. Nie było to w Jej obowiązku. Tak więc, między innymi dlatego, że p. Doktor była tak wspaniałomyślna – zrobię wszystko, by zaliczyć DPP na ocenę bardzo dobrą, ewentualnie celującą. Myślę, że to dobra motywacja. Nieprawdaż?

O tym, jak ważna jest w naszym życiu motywacja, napiszę jeszcze nieraz. Dobra, silna motywacja to według mnie ¾ sukcesu. W wypadku DPP moja motywacja być może nie jest super silna, ale jest na tyle silna, by skłonić mnie do czytania notatek w każdej wolnej chwili. No, prawie w każdej…

W ciągu trzech lat moich studiów ani razu nie zdarzyło mi się, bym „kuł” się do jakiegoś egzaminu. Nie lubię się „kuć” – to po pierwsze; a po drugie – „kucie” wydaje mi się rzeczą bezsensowną. Jeśli coś nie wchodzi mi do głowy na „chłopski rozum” albo jeśli po analizie nie zrozumiem tego – zostawiam to po prostu i, kiedy minie doba, próbuję jeszcze raz zrozumieć, a jeśli znów nie mogę, to, ewentualnie, na następny dzień próbuję jeszcze raz i – jeśli nadal nic „nie kumam” – uważam, że jest to bezsensu i zostawiam.

Czasem zdarza się, że spotkam kogoś, kto rozumie niezrozumiały przeze mnie temat – i wtedy tłumaczy mi go. Po dobrym tłumaczeniu i gdy otworzę swój umysł – temat zaczynam rozumieć. A kiedy zrozumiem – czuję się lepiej. I chwała wszystkim tym, którzy potrafią wyjaśnić łatwym językiem sprawy – skomplikowane.

Dziś egzamin z DPP, jutro test z Metodyki Pracy Terapeutycznej W Ośrodkach Stacjonarnych Dla Uzależnionych. Kochani, życzcie mi powodzenia!!

środa, 2 lutego 2011

Przepraszam, że tak mącę, ale…

… tutaj daję link, który bezpośrednio odsyła do mojego występu w TV (najpierw kilka osób, potem ja): http://www.tvp.pl/lodz/rozmaitosci/twoje-popoludnie-z-telewizja-lodz/wideo/31012011-2/3889342

Cieszę się, że mam już trzech zadeklarowanych i formalnych obserwatorów bloga. Bardzo mi miło – dziękuję za zainteresowanie. Życzę wszystkim dobrej nocy. 

Mój występ w TVP Łódź – „Twoje popołudnie z Telewizją Łódź”

Dwa dni temu, w poniedziałek, 31 stycznia 2011 roku  byłem gościem TVP Łódź – „Twoje popołudnie z Telewizją Łódź”. Oto link, który odsyła do nagrania:  http://www.tvp.pl/lodz/rozmaitosci/twoje-popoludnie-z-telewizja-lodz/wideo/31012011-1/3889349

PS. Było bardzo miło. Program transmitowany był na żywo. Co prawda, nie powiedziałem wszystkiego, co chciałem, ale cóż… Pod linkiem, który zamieściłem, ukryte są dwie części. Nie wiem w której jestem. Prawdopodobnie w drugiej…