Kiedy otwieram rano oczy, czuję w sobie moc do
działania. Po prostu nie mam wyjścia – muszę dać z siebie wszystko, by przeżyć
ten dzień jak najlepiej się da. Może gdybym miał ręce, był w stu procentach pełnosprawny,
nie czułbym tej swego rodzaju presji, która pcha mnie do przodu. Ta presja każe
mi nieustannie myśleć o tym, jak żyć, by żyć jak najlepiej. Każe mi myśleć o
tym, co powinienem robić i jak to robić. Nie mogę sobie pozwolić na
przeciętność, bo to w moim przypadku byłaby przegrana.
To prawda: chwile słabości czasem dopadają mnie
znienacka. Jednak tylko na moment. W głowie cały czas mam świadomość, że nie
mogę sobie na nie pozwolić. Nie mogę, i już! Może gdybym miał ręce…
Byłem już na samym dnie. I nie było tam tak jak u S.J.
Leca – bo nie słyszałem pukania od spodu, a to dlatego, że pod spodem nie było
już nic. Wiem, jak smakuje przegrana. Nie chwilowa porażka, o niej nie mówię.
Mam na myśli totalną przegraną, brak jakichkolwiek perspektyw i śmierć nadziei,
bo w przeciwieństwie do tego, co mówią niektórzy – ona także umiera…
Dobrze znam smak cierpienia. I się nim brzydzę. Dlatego
też nigdy więcej nie chcę go poczuć. Nie mam wyjścia, muszę każdego dnia budzić
się z mocą do działania. Dziękować Bogu za to, że otworzyłem oczy, za to, że
pozwolił mi przywitać kolejny poranek i za to, że dał mi siłę do działania.
[zapraszam także tutaj: http://plomien.eu/nie-mam-wyjscia/]