poniedziałek, 24 stycznia 2011

Ula i Igor

Kiedy zaczęła się moja fascynacja kobietami starszymi od mnie – nie wiem. Nie pamiętam dokładnie, w którym momencie swojego życia po raz pierwszy poczułem, że coś mnie do kobiet starszych od mnie ciągnie. Że kobiety starsze ode mnie, kobiety dojrzałe mają w sobie coś, co przyciąga mnie jak magnes.

Kiedy byłem uczniem czwartej klasy podstawówki – podobały mi się nauczycielki, które mnie wtedy uczyły. Ja, młodziutki chłopak, właściwie dziecko, wyobrażałem sobie przeróżne erotyczne sytuacje w roli głównej ze mną no i, oczywiście, jakąś z nauczycielek. Nie były to rzeczy mocno perwersyjne. Zresztą, perwersja to chyba pojęcie względne. To, co dla jednego jest perwersją, nie musi być perwersją dla kogoś innego.

Ale pomińmy podstawówkę. Przenieśmy się dalej – do liceum. To tu po raz pierwszy świadomie poczułem, że lubię dojrzałe kobiety. Pani od geografii, pani od polskiego, pani od historii. Każda z nich miała w sobie coś, co budziło we mnie fascynację. Przede wszystkim był to wiek. To, że były te panie starsze ode mnie – chyba najbardziej mnie w nich „kręciło”. Nie mógłbym tu pominąć pani od biologii, która ewidentnie ze mną flirtowała. (Gdybym miał taki umysł jak dziś, mając lat 30, zostałbym po lekcji, prosząc, aby mi coś wytłumaczyła – a potem zaczął działać!)

Wtedy wydawało mi się to rzeczą niemożliwą, żeby 30-letnia kobieta mogła „polecieć” na osiemnastolatka. Dziś – znając trochę życie – wiem, że jest to możliwe – i niekoniecznie ta 30-stka musi być wolna. No, ale pewnych zasad się nie łamie. To także zrozumiałem z wiekiem.

Dziś sam mam żonę i dójkę dzieci. Nie chciałbym, by inny facet dotykał w sposób intymny „moją” kobietę. Postępuj w stosunku do innych tak, jakbyś chciał, żeby postępowano w stosunku do ciebie – to jedna z zasad, której przestrzegam. Ale: jest tu także drugie dno. Jeśli jakaś kobieta pozwala się dotykać innemu facetowi, mając męża i udając, że go kocha – to znaczy, że nie jest warta jego miłości. Zresztą, w drugą stronę działa to bardzo podobnie.

O ile mój flirt z panią od biologii był tylko i wyłącznie flirtem i nigdy nie posunął się dalej – to już z panią od matematyki było zupełnie inaczej. Kiedy byłem jeszcze w LO, nigdy jakoś specjalnie mnie ta pani nie fascynowała. Owszem, była ładna – nie powiem, że nie. Ale generalnie mnie się podoba większość kobiet. Nie dlatego, żebym był jakimś erotomanem (choć czasem się zastanawiam, czy tak nie jest…), ale dlatego, że kobiety to po prostu płeć piękna. I każda z nich ma w sobie coś, co jest piękne. Raz będzie to ciało, raz umysł, innym razem serce.

Teraz opowiem, jak to było z tą panią od matematyki. Jeszcze gdy byłem w liceum rzadko miałem fantazje w roli głównej z jej udziałem. W sposób erotyczny częściej myślałem o innych nauczycielkach. Nie powiem: na pewno kiedyś coś tam sobie wyobrażałem, że ja i pani od matmy robimy coś razem w łóżku – przepraszam: raczej na biurku w szkole po zajęciach. Ale fantazje z udziałem pani Uli – bo tak ma na imię ta pani – mojej nauczycielki od matematyki – należały do rzadkości.

Pani Ula, kiedy byłem jej uczniem – i miałem lat 18 – miała lat prawie 40. Kiedy pewnego pięknego dnia całkiem przypadkiem spotkałem ją na „mieście” miałem lat 21, a więc ona była już po 40-stce. Nie wiem dokładnie – mówię na tak zwane „oko”, w przybliżeniu. Było to w zimę. Szedłem przez miasto. Chodnikiem, po którego bokach leżały kupki odgarniętego śniegu.

Tak szedłem – nie pamiętam gdzie, nie pamiętam też o czym myślałem. Zza rogu wyszła nagle pani Ula. Ubrana w czarną, krótką skórzaną kurtkę, spódnicę ciemno-granatowego koloru, ciemne rajstopy oraz czarne kozaki do kolan. W rękach niosła dwie reklamówki z zakupami. Na głowie naciągniętą miała zimową wełnianą czapkę, na nosie okulary w czarnych oprawkach.

- Dzień dobry – zagadałem.
- O, witam, Igorze!

Od tego momentu pamiętam świetnie wszystko, co się działo. Rozmawialiśmy przez chwilę, stojąc na chodniku, na rogu ulic, przy sklepie papierniczym.

- Powiedz, Igorze, co u ciebie? Studiujesz?
- Tak, pani Ulu. Filozofię na Uniwersytecie.
- O, naprawdę! A nigdy ci nie mówiłem, że filozofia to mój konik.
- Myślałem, że matematyka?...
- Matematyka jest dobra, bo uczy logicznego myślenia, wyciągania wniosków. Lecz moim ulubieńcem, a raczej ulubienicą jest filozofia.
- Hm, to ciekawe!
- Wiesz co, Igorze: zapraszam cię do mnie na kawę. Na zewnątrz zimno i nieprzyjemnie. Chodźmy.

I ruszyliśmy w stronę Nowego Osiedla. Szliśmy tak przez jakieś 10 minut. Kiedy doszliśmy do zielonego bloku, podeszliśmy do klatki schodowej, a pani Ula wyjęła klucze, które miała w czarnej, skórzanej torebce zawieszonej na ramieniu. Oczywiście, siatki z zakupami niosłem ja.

Po drodze przyjrzałem się nieco pani Uli i stwierdziłem, że jest to naprawdę fajna kobieta. Niska i zgrabna. Poza tym porusza się w wyjątkowy sposób – z dystynkcją i elegancją.

Weszliśmy na górę. Mieszkała na drugim piętrze. Znów przekręciła klucze w zamku, otwierając drzwi. Stanęliśmy za chwilę w niewielkim przedpokoju. Zdjąłem kurtkę, potem rozwiązałem i ściągnąłem buty. Pani Ula zrobiła to samo. Pod kurtką miała granatowo-białą garsonkę. Co było dalej – dziś już nie powiem. Może kiedyś, gdy przyjdzie mi ochota, by opisywać sytuacje typowo intymne, które działy się potem. A zaczęło się już w przedpokoju…