czwartek, 9 lutego 2012

Wyrosłem z korwinizmu

Pamiętam, jak walczyłem słowem na Facebook’u. Naczytałem i nasłuchałem się Korwina, myśląc, że jest to jedyny uczciwy polityk w naszym kraju. Teksty Jego znałem na pamięć. Wiele z nich pamiętam do dnia dzisiejszego. Wolę Hitlera od Tuska, bo za Hitlera podatki były 3 razy niższe; PO, PiS, PSL, SLD to Banda Czworga; Dobry socjalista to martwy socjalista; Czarne jest czarne, białe jest białe, a czerwone jest wredne. Piszę to wszystko z pamięci. Być może coś przestawiłem, pomyliłem, a więc przepraszam, jeśli tak się stało. Gdybym, wcale nie głęboko, pogrzebał w mojej głowie, znalazłbym dużo więcej ponadczasowych myśli Korwina. Był czas, kiedy rzucałem nimi jak kartami na stół, wydobywając je z rękawa.

Dziś nie zaglądam już, albo robię to bardzo, bardzo rzadko, na blog Mikkego. Muszę to powiedzieć, ale wiem, co On myśli, przynajmniej oficjalnie, znam Jego zdanie. Ktoś powiedział, że Jego pogląd na ustrój kapitalistyczny, jest taką samą, a może i większą utopią od komunizmu. Jak jest w praktyce – nie wiem, chyba nie mnie to oceniać.

Moja fascynacja Korwinem zaczęła blednąć pewnego dnia, kiedy to usłyszałem – a może i przeczytałem – jedną rzecz, mianowicie to, że Korwin politykiem jest słabym, a nawet żadnym. Oczywiście – nie był to jedyny, a nawet nie był to pierwszy powód zerwania przyjaźni z moim korwinizmem. Powoli zaczęło do mnie docierać, że Janusz Korwin-Mikke to celebryta. Pewnego dnia, czytając „Uważam Rze”, trafiłem na wymowne, a zarazem nieco komiczne, zdanie określające JKM-a. Było to coś w tym stylu: „Znany zakładacz Janusz Korwin-Mikke….” Człowiek, zwany Zakładaczem, który co rusz zakłada, tworzy nową partię.

To fakt, kupiłem sobie koszulkę z logo Kongresu Nowej Prawicy. No cóż, materiał nie był najwyższej jakości, bo już po pierwszym praniu się zniszczyła. Trudno. Tak myślę, że ta koszulka to niejaki symbol mojej sympatii do korwinizmu. Mogę ją zakładać pod inną koszulkę, kiedy biegam lub ćwiczę. Ale pokazać się w niej – nie pokażę.

To chyba powiedział mój imiennik, pan Wipler, że z korwninizmu się wyrasta, jak z krótkich spodenek. Co prawda, z krótkich spodenek nie wyrosłem, bo gdy jest bardzo ciepło, chętnie je zakładam, ale – jak już powiedziałem – z korwinizmu, owszem, wyrosłem.

Takie są etapy mego rozwoju. Najpierw byłem socjalistą, a było to za młodu. Socjalistą o poglądach mocno lewicowych. Nawet miałem w swoim życiu epizod, w którym deklarowałem się jako zwolennik praw do adopcji dzieci przez homoseksualistów. Potem, z lewaka – przeskoczyłem na korwinizm, który także w pewnej chwili się skończył. Był też anty-pisyzm (to jeszcze przed Korwinem), a potem drugi biegun – kaczym. Jak jest dziś? Zaczyna przeważać u mnie zdrowy rozsądek. Choć może tylko mi się wydaje…?

Co się w życiu liczy

Odwiedziłem dziś znajomą, która prowadzi nieduży sklepik spożywczy na ryneczku w Aleksandrowie Łódzkim. To właśnie wizyta u niej, a także inna sytuacja – o której zaraz powiem – skłoniły mnie do napisania tego krótkiego tekstu.

Znajoma sprzedawczyni jest młodą, energiczną osobą, i zaraz tylko, jak do niej wszedłem uraczyła mnie – z niezwykła ekspresją – pewną historią. Opowiedziała o tym, że był u niej kilka dni temu klient, który pochwalił się swoją wizytą i tygodniowym pobytem, wraz z całą rodziną, w jednym z najdroższych hoteli w Polsce, którego nazwy tu nie podam. Sprzedawczyni podała koszt owego pobytu, liczony w tysiącach. Skwitowała historię słowami: mnie pracując ciężko cały rok trudno jest uzbierać na wakacje, a tu ktoś zarabia takie sumy, że jedzie sobie w zimie na tydzień do najdroższego hotelu, ludziom to się powodzi.

Nie będę w tym poście pisał o trudniej sytuacji małych i średnich przedsiębiorstw w Polsce. Mam wielu znajomych prowadzących pojedynczą działalność i wiem, że bywają miesiące, w których nie wystarcza im na opłacenie składek ZUS. Nie jestem ekonomistą, więc w tego tematu nie poruszę. Zajmę się czymś innym.

Wysłuchałem tego, co miała do powiedzenia moja znajoma. Widać – i słychać – było po niej, że jej niemożność zarobienia tylu pieniędzy, ilu by chciała, strasznie ją martwiła. Świetnie to rozumiem, lecz, jako człowiek, który otarł się o śmierć, postanowiłem – niejako w opozycji – opowiedzieć jej inną historię.

Otóż mam znajomą, 40-letnią, atrakcyjną kobietę, która pracuje na stanowisku kierownika, zarabia sporo pieniędzy, tak że stać ją na wiele rzeczy. Jeżdżąc po całej Polsce, także często nocuje w drogich hotelach. Jest właścicielką luksusowego samochodu. Ogólnie rzecz biorąc – bardzo jej się powodzi.

Kilka dni temu napisała do mnie sms-a. Jej chory syn, 19-letni chłopak, nie doczekał operacji, umarł w nocy. Co w takiej chwili znaczą dla niej wszystkie pieniądze? Ile są warte? Idę o zakład, że oddałaby cały swój majątek, by przywrócić życie dziecku.
Ile warte są pieniądze dla osoby cierpiącej na nieuleczalną chorobę?

Jestem mężczyzną. Jak każdy mężczyzna – albo większość – chcę być niezależny finansowo. Każdego dnia, stopniowo, krok po kroku, tę niezależność buduję. Chcę utrzymać moją przyszłą żonę oraz nasze dzieci. Wiem, że dojdę do tego momentu, kiedy to osiągnę. Ale wiem też, że pieniądze same w sobie szczęścia nie dają. Nie dają je też zakupy, więc M. Mornoe nie powiedziała prawdy. Bo co mi po tym, że kupię dziś wille, jak jutro przyjdzie po mnie śmierć?

Szczęście to stan wewnętrzny, to harmonia. Do tego, by prowadzić życie w harmonii potrzebne są pieniądze, ale same one jej nie zapewniają.

Być może piszę truizmy, bo tak wiele osób myśli podobnie, jak ja. Jednak sens tych przemyśleń, ich prawdziwość trafia do nas wtedy, gdy otrzemy się o pewne sytuacje, często te z pogranicza życia i śmierci.

Zanim zaczniesz zazdrościć sąsiadowi nowego auta, pomyśl o tych, którzy śpią w te mroźne dni pod mostem i podziękuj Bogu, że masz dach nad głową.