wtorek, 1 marca 2011

Co przyjmuję na klatę – choć nie lubię tego określenia

Dziś 1-szy marca. Przełomowy moment, zaczyna się nowy miesiąc. Dobry czas na nowe postanowienia. Przyznaję, że kilka tych noworocznych złamałem. Nie udało mi się ich dotrzymać. I stało się tak nie tylko dlatego, że jestem tylko człowiekiem, jak niektórzy zwykli tłumaczyć swoje niepowodzenia. Stało się tak, przede wszystkim dlatego, że zawiodłem, czyli – mówiąc kolokwialnie, lecz łagodnie – dałem tyłka. A dałem tyłka między innymi dlatego, żem człowiek. Ale nie tłumaczę się, broń Boże.

Dziś krótko. Jest już późno, więc mój umysł pracuje na nieco mniejszych obrotach niż 10 godzin temu. Tak więc nie chcę smęcić. Tak, wiem, wiem, już zaczynam to robić. Ale zaraz skończę. Jeszcze małe podsumowanie ostatnich kilku dni.

Wczoraj zacząłem czytać „Dzienniki” Stefana Kisielewskiego. Cięty facet miał język.  Naprawdę. No i ta inteligencja. Imponuje mi. W piątek zaliczyłem Metody Pracy Terapeutycznej… To pewnie dlatego, że Marysia (9-letnia córka znajomej pracującej w Monarze) narysowała mnie ze skrzydłami i aureolą nad głową. Mało tego: dorysowała mi nawet ręce. Zrobiła to zaraz przed moją „poprawką”. Jako anioł nigdy nie będę miał tak ciętego języka jak Kisiel. Szkoda. (Nigdy nie mów nigdy.)

Dalej: w poniedziałek poprowadziłem zajęcia w Monarze. Było fajnie. Nieco się stresowałem. Najbardziej dlatego, że zajęcia miałem umówione na 15:00, a przyjechałem na 16:00. Tak bardzo lubię być punktualny. Nie wiem, czemu zrozumiałem, że na 16:00. To spóźnienie skonsternowało mnie trochę, ale cóż. Czasem jestem zbyt chaotyczny – jak powiedziała pewna miła Pani Terapeutka. A inna miła Pani Terapeutka powiedziała na dodatek – dosłownie 10 minut temu – że jestem leniwy. Przyjmuję to na klatę. To nie znaczy, że się zgadzam.