środa, 24 sierpnia 2011

To chore - tak na zdrowy rozum


Poszedłem dziś kupić gazetę u Pana, którego bardzo polubiłem, a który sprzedaje prasę na Placu Wolności, w miejscu gdzie wchodzi się na ulicę Nowomiejską. Pierwszy raz spotkałem tego człowieka rok temu. Miałem wtedy szkolenia w budynku, pod którym owy Pan sprzedaje swoje gazetki. To właśnie u Niego po raz pierwszy w swoim życiu kupiłem „Gazetę Polską”.

Teraz, właśnie w tej chwili przypomniał mi się tamten okres. Czas szkoleń z grafiki komputerowej, na których poznałem wielu ciekawych ludzi. Najbardziej utkwi mi w pamięci kolega, dzięki któremu zmieniłem nieco swój pogląd na sprawy polityczne i społeczne. Znajomy ten był absolwentem Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi. Bardzo lubił Maurycego Beniowskiego, o którym zawsze opowiadał  z pasją. Poza tym interesował się właśnie polityką.

Choć nie przesiąknąłem do cna Jego poglądami, kolega bardzo mi imponował, kiedy wchodził w dyskusję z innymi uczestnikami szkolenia, a najbardziej z samych prowadzącym. Zawsze kiedy zaczynała się batalia na argumenty reszta dyskutantów nie miała żadnych szans i było ewidentnie widać, że brak im nie tylko wiedzy, ale przede wszystkim poparcia swoich poglądów właśnie jakimiś argumentami.

Kolega fascynujący się Beniowskim zjadał ich wszystkich. Ja tylko słuchałem, nie włączałem się w dyskusję, podziwiałem kolegę. To właśnie dzięki Niemu otworzyłem trochę oczy na niektóre sprawy.

Dziś kiedy kupowałem „Uważam Rze” u znajomego sprzedawcy na Nowomiejskiej, przypomniały mi się tamte czasy. Był to miły okres. Jednak za chwilę ze wspomnień wyrwał mnie pewien pan, który trzeźwy nie był, a łysy na głowie kompletnie. Ale nie był to dresiarz czy ktoś w stylu dresiarza. Na nosie miał okulary typu „Leonki”, spodnie sporo przykrótkie, a wzrostem podobny był do Kwaśniewskiego, Wałęsy lub Kaczyńskiego, czyli mierzył nie więcej niż 170 cm.

To, że sam był pijany i wyglądał na żulka, nie przeszkadzała mu wcale, by przegonić – dość brutalnie, bijąc z pięści w mordę – kilku innych żulków. Kiedy ruszyłem w stronę przystanku tramwaju nr 43, on ruszył za mną. Nastawiony był dość bojowo. Pomyślałem, że, jeśli mnie zaatakuje, będę musiał się jakoś bronić, mimo tego, że moja noga jest kontuzjowana. Jak coś, dam radę, powiedziałem do siebie w duchu, po czym stanąłem i obróciłem się w stronę bojowego żulka. Ale on przeszedł obok mnie i poszedł dalej. To dobrze, pomyślałem, a zaraz potem przyjechał tramwaj.

Nie będę dalej streszczał dnia. Zaczynając robić ten wpis, myślałem o jednym, mianowicie o tym, by skomentować krótko jeden z tekstów, który przeczytałem dziś w „Uważam Rze”. Tekst traktował o m.in. chrześcijaństwie. Nie ważny jest jego tytuł i nazwisko autora, ale publicysta zauważył w swoim felietonie ciekawą rzecz. Mianowicie taką, że dziś chrześcijaństwo jest religią prześladowaną (sam autor nie użył chyba takiego określenia). Zauważmy jedno: kiedy Nergal na koncercie drze Biblię, część establishmentu bije Mu brawo. A pomyślmy, co by było, gdyby Nergal podarł Torę albo Koran. Antysemita, islamofob – takie określenia pojawiłyby się natychmiast. Teraz może być antychrześcijaninem, co dziś jest bardzo modne. Dziś być antychrześcijaninem to żaden powód do wstydu, a raczej do dumy. Ale kiedy ktoś tylko niechybnie wspomni coś o Żydach, uderzając w ich godność, zaraz podnoszą się krzyki. Tak na zdrowy rozum – czy to nie jest trochę chore?