piątek, 3 czerwca 2011

I po bierzmowaniu

I po bierzmowaniu. Miałem tę przyjemność, że sakramentu udzielał mi sam abp Władysław Ziółek. Kiedy robił mi znak krzyża na czole – uśmiechnął się do mnie. Ja, oczywiście, nie pozostałem Mu dłużny i na miły uśmiech odpowiedziałem uśmiechem. Także miłym!

A jutro rano podobno mam jakiś egzamin… Ech, trzeba zaraz się szykować do spania. A posiedziałbym jeszcze i poczytał. Mam „ochotę” na książkę Stanisława Michalkiewicza: „Dobry <zły> liberalizm”. Oj, przeczytałbym, przeczytał… 

Dobrze, że jestem optymistą (3)

To jak trzecia część trylogii. Dobrze, że jestem optymistą – po raz trzeci. A dobrze chociażby dlatego, że optymistom jest w życiu łatwiej. Optymiście każdy problem, który staje na jego drodze, wydaje się być o wiele mniejszy, niż ten sam problem widziany oczami pesymisty.

Optymista często traktuje problemy nie jako problemy, ale jako wyzwania. Nic nie dzieje się bez przypadku – tak myślę, a każde wyzwanie, które staje na mojej drodze, jest po to, abym się czegoś nauczył. Zawsze też pamiętam, jako optymista, że wyzwanie czy nawet problem, który mnie spotkał nie będzie trwał wiecznie, jest on sprawą przejściową.

To tak jak w powiedzeniu, że w każdej, nawet najmniejszej, a tym bardziej w tej wielkiej kałuży (nawiązując do wielkich i trudnych wyzwań) odbija się słońce. Lub jak w innym powiedzeniu, że ciemne chmury czasem przychodzą, ale potem odchodzą, a pod nimi zawsze jest słońce. Świeci, mimo tego, że czasem jest niewidoczne.

Jako optymista, patrzę na problemy, zwane przeze mnie wyzwaniami, globalnie. Wiem, że optymizm pomoże w sprostaniu tym wyzwaniom. Widzę w swojej wyobraźni problem rozwiązany. Wierzę, że to rozwiązanie nadejdzie za chwilę. Ono już jest, ale jeszcze się nie zmaterializowało.

Dobrze być optymistą. Kończąc wpis i trzecią część trylogii – pozdrawiam. Szykuję się do kościoła. Dziś o 18-tej mam bierzmowanie… 

Dobrze, że jestem optymistą (2)

Dobrze, że jestem optymistą, bardzo mnie to cieszy. Ale, zaznaczam, optymistą się nie urodziłem. Przez większą część swoje życia, przez lat co najmniej dwadzieścia, byłem pesymistą. Byłem defetystą, który patrzył na świat i widział go raz w szarych, raz w czarnych, a innym razem w czarno-szarych lub szaro-czarnych kolorach.

Jednak pewnego dnia, powiedzmy, że nie miałem wyjścia i zamieniłem się w optymistę. Udało mi się. Pewnie m.in. dlatego, że miałem silną motywację. Gdy znalazłem się w piekle, kiedy cierpienie przenikało mnie do szpiku kości – stwierdziłem: mam tego dosyć!!

To prawda, co mówią niektórzy mądrzy tego świata: kiedy człowiek ma naprawdę dość swojego cierpienia, znajduje w sobie silną motywację, by pozbyć się go raz na zawsze. Podobnie było ze mną. Kiedy tylko nie mogłem znieść swojego cierpienia – nagle jakbym się przebudził i stwierdził: musi istnieć jakieś inne życie!

Moje przebudzenie może nie było to samo, co u de Mello czy Tolle’a, ale było na tyle wyraziste, że zacząłem odnajdywać się na nowo. Z pesymisty zamieniłem się w optymistę. Moja transformacja nastąpiła, ponieważ nie miałem już siły dźwigać mojego cierpienia, które tak bardzo mi ciążyło.

Nie miałem siły, powiedziałem dosyć, podniosłem głowę i postanowiłem żyć pełnią życia. Od tamtej chwili do dziś jestem optymistą. A mój optymizm rośnie każdego dnia. Niektórzy nawet twierdzą, że jest za duży. Za duży optymizm – to pojęcie względne.

A ja i tak wolę być za dużym optymistą, niż pesymistą, który patrzy na świat przez ciemne okulary nawet wtedy, kiedy nie świeci słońce. 

Dobrze, że jestem optymistą

Człowiek głosuje na partię, która deklaruje swój liberalizm i centroprawicowość. I głosuje właśnie na nią dlatego, że jest ona liberalna i centroprawicowa. A kiedy ta liberalna i centroprawicowa partia wygrywa wyboru, okazuje się, że liberalna i centroprawicowa ona nie jest. Wychodzi na jaw, że cześć jej głównego składu to socjaliści, których poglądy są lewicowe. Teraz widać wyraźnie, że wszystko co partia głosiła, to zwykły populizm, a osoby najważniejsze w partii przesiąknięte są demagogią.

Głosowałem na tę partię, ponieważ gdy przystępowała ona do wyborów, jej poglądy były liberalne i centroprawicowe. Kiedy partia, m.in. dzięki mojemu głosowi i wielu mi podobnych, wygrała wybory, odeszła od swoich poglądów. Powiem szczerze, że czuję się oszukany. Zawiodłem się.

Czy władza nad innymi jest aż tak fascynująca, że można kłamać i robić wiele innych nieetycznych rzeczy tylko po to, by wygrać wybory i do tej władzy się dostać? Myślę, że większa część z rządzących nigdy nie miała prawdziwej władzy. Chodzi mi o władzę nad samym sobą. Umiejętność kierowania sobą, podejmowania prawych decyzji.

Gdyby umieli oni sobą pokierować prawidłowo, gdyby nad sobą panowali – nie pchaliby się tak do władzy. Kiedyś moja znajoma stwierdziła, że większość z rządzących naszym krajem powinno być zamkniętych w szpitalach psychiatrycznych. Jeśli władza nad innymi tak bardzo ich podnieca – to musi coś z nimi być nie tak.


A gdzie jest ta odpowiedzialność, o której tak często mówią? Gdzie ona się podziała? Rządzić krajem to niezwykle wielka odpowiedzialność. No bo kto spłaci dzisiejsze długi, które nasza władza zaciąga? Kto? Jak to kto! Nasze dzieci.

Trzeba mieć mocno naruszone sumienie, by nie myśleć o tym dzisiaj. By zaciągać kredyty, zadłużać nasz kraj – ze świadomością, że ktoś kiedyś te kredyty za nas spłaci. Ktoś, kto nigdy żadnego kredytu nie zaciągał, kto nigdy się nie zadłużał.

Zastanawiam się, czemu nie ma zapisu w Konstytucji, który zabraniałby robienia przez władze deficytu. Zastanawiam się i czuję, że ten system nieuchronnie zbliża się do końca. Wydaje mi się także, że większość rządzących wie, że ten system nieuchronnie pada. Janusz Korwin Mikke powiedział kiedyś, że wszyscy rządzący są świadomi tego, że to wszystko zaraz się zawali. Są tak bardzo świadomi, iż biorą szybko – ile tylko mogą.

Dobrze, że jestem optymistą. Dobrze, że wiem, iż wszystko co postanowię, uda się. Jestem świadom tego, że zrealizuję wszystkie swoje plany, osiągnę wszystkie swoje cele, spełnię swoje wszystkie marzenia. Gdybym był pesymistą – to w dzisiejszych czasach załamałbym się. I koniec, i kropka!