poniedziałek, 16 maja 2011

Przeszłości i przyszłości nie ma (Jak moje krasnoludki!)

To, co było, to przeszłość. Przeszłości więc nie ma, a była. Jeśli czegoś nie ma – to-to nie istnieje. Przeszłości nie ma, ona nie istnieje.

Przyszłość będzie. To, co będzie, to będzie. To, co będzie – będzie – tego nie ma. Jeśli czegoś nie ma – to-to nie istnieje. Przyszłości nie ma, ona nie istnieje.

Nie może coś być, jeśli tego nie ma. Przeszłości i przyszłości nie ma. Jedna była, druga będzie – ale ich nie ma.

Ktoś powie, że nie ma ich teraz, w tej chwili, ale jedna istniała, a druga istnieć będzie. Ale gdy przeszłość istniała – to nie była ona przeszłością. Kiedy przeszłość istniała – była teraźniejszością. Czyli przeszłości nie ma i nigdy nie było.

Podobnie rzecz ma się z przyszłością. Nie ma i nie będzie jej nigdy, bo gdy będzie – to nie będzie ona przyszłością, a teraźniejszością. Istnieje tylko teraźniejszość, TU i TERAZ.

Kiedy będę marzył – nie mów mi, że jestem szalony. Kiedy będę myślał o Bogu – także mi tak nie mów. Nawet kiedy będę wyobrażał sobie krasnoludki – nie mów mi, żem głupi. Ty, myśląc o przeszłości, myślisz o czymś, czego nie ma, co nie istnieje. Jak moje krasnoludki!

Mam opinię szaleńca i przywilej bycia szczerym 

Strach przed cierpieniem

Słyszę Nergala, który mówi w TV mądre rzeczy o tym, że człowiek znajdujący się w ekstremalnej sytuacji potrafi wykrzesać z siebie mnóstwo sił, o których istnieniu wcześniej nawet nie wiedział. Coelho pisał, że strach przed cierpieniem jest straszniejszy od samego cierpienia. To prawda – wiedzą o tym ludzie, którzy znaleźli się kiedykolwiek w kryzysowej sytuacji. Ludzie, których doświadczył los (jeśli można to tak nazwać), a ich światy przewróciły się do góry nogami. Nie przesadzam, choć niektórzy pewnie tak myślą. Wiem co to znaczy świat do góry nogami. Wiem, bo – powiem to śmiało – byłem w piekle. Ale tam, na szczęście, nie jest się na wieczność. Po jakimś czasie znów wróciłem do świata żywych. A strach przed cierpieniem faktycznie jest straszniejszy od cierpienia…  

Uratowała go ulica...

Dziś kiedy jechałem autobusem linii 78. – wsiadło do niego dwóch młodych panów. Byli oni w stanie nietrzeźwym. Gdy przemieszczałem się między siedzeniami, nadepnąłem na torbę, której właścicielem był jeden z tych dwóch. „Przepraszam” – powiedziałem. „Nic się nie stało” – odpowiedział pan, a raczej chłopak z podbitym okiem i kolczykiem w uchu. Potem rzekł: „Ja też miałem mieć amputowaną nogę, ale uratowała mnie ulica”. 

DSM-Libertarianin nie jest Libertynem

Blogowanie jest fajne. Nawet wtedy, kiedy teksty pisane na bloga, fajne nie są. No cóż: nie zawsze ma się polot, który zawsze chciałoby się mieć. Tak to jest. Z blogowaniem, pisaniem i z polotem. Tak też jest z lekkością pióra. Miałbym lekkie pióro, gdyby nie ten atrament w środku, który ciąży niesłychanie. Lekkie pióro fajnie mieć, każdy by chciał, ale z tym chyba trzeba się urodzić. Chociaż niektórzy twierdzą, że lekkości pióra można się nauczyć, można je wyćwiczyć. I chyba właśnie w to będę wierzył, tego będę się trzymał, a może kiedyś po wielu treningach lekkość pióra także do mnie przyjdzie. Pożyjemy – mnóstwo kartek zapiszemy – zobaczymy.

Blogowanie jest fajne – będę trzymał się tematu i tego zdania. Będę blogował, pisał teksty, tworzył posty – nawet wtedy, kiedy fajne one nie będą. Trudno – jeśli takie nie są. I tak będę pisał. Powiecie, że to wypociny. A niech będę i wypociny. Nawet mogą być to, według Was – wymiociny. Niech będzie i tak.

Nie mając nic konkretnego do powiedzenia, także będę mówił. Nie mając nic wartościowego do napisania – pisał będę. A co tam! To jak pisanie dla pisania czy mówienie dla mówienia. Niech i tak będzie. Choć nie mając nic sensownego do przekazania, powinienem być cicho. Ale pójdę w tendencję dzisiejszego show-biznesu. Wszyscy mówią, wszyscy tańczą, wszyscy śpiewają – wszyscy znają się na wszystkim, choć na niczym się nie znają. Zupełnie jak ja!

Każdy chciałby być Alfą i Omegą (może nie każdy, nie mówię za wszystkich). Wiedzieć na każdy temat niemalże wszystko. Mieć polot. Piękny i otwarty umysł. Ale raczej nikt Alfą i Omegą nie będzie. Z tego co wiem, nie ma takiej możliwości. Jak to się zwykło mówić, może nieco kolokwialnie: nawet nie ma takiej opcji.

Tak jak nie ma ideałów. Nigdy też nie zdobędzie się (znaczy zaliczy…) wszystkich kobiet. Ale czemu by  nie próbować?! – jak mówił, trochę innymi słowy, JKM.

A propos JKM-a i wolności. Ostatnio coś pisałem o libertynizmie i libertarianizmie. Zaznaczam, że są to dwa różne pojęcia. Podkreślam, że bliżej mi do libertarianizmu. Teraz nie będę wyjaśnił, co jest czym. Ale libertynem nie jestem już długo. Kiedyś może trochę, ale tak troszeczkę byłem. Dziś bliżej mi do konserwatyzmu niż do lewicy, więc libertynizm, którym kiedyś zdarzało mi się szczycić (ale taki delikatny libertynizm…) – zakopałem. Dziś się nim brzydzę. I brzydziłem się zawsze.