piątek, 3 czerwca 2011

Dobrze, że jestem optymistą (2)

Dobrze, że jestem optymistą, bardzo mnie to cieszy. Ale, zaznaczam, optymistą się nie urodziłem. Przez większą część swoje życia, przez lat co najmniej dwadzieścia, byłem pesymistą. Byłem defetystą, który patrzył na świat i widział go raz w szarych, raz w czarnych, a innym razem w czarno-szarych lub szaro-czarnych kolorach.

Jednak pewnego dnia, powiedzmy, że nie miałem wyjścia i zamieniłem się w optymistę. Udało mi się. Pewnie m.in. dlatego, że miałem silną motywację. Gdy znalazłem się w piekle, kiedy cierpienie przenikało mnie do szpiku kości – stwierdziłem: mam tego dosyć!!

To prawda, co mówią niektórzy mądrzy tego świata: kiedy człowiek ma naprawdę dość swojego cierpienia, znajduje w sobie silną motywację, by pozbyć się go raz na zawsze. Podobnie było ze mną. Kiedy tylko nie mogłem znieść swojego cierpienia – nagle jakbym się przebudził i stwierdził: musi istnieć jakieś inne życie!

Moje przebudzenie może nie było to samo, co u de Mello czy Tolle’a, ale było na tyle wyraziste, że zacząłem odnajdywać się na nowo. Z pesymisty zamieniłem się w optymistę. Moja transformacja nastąpiła, ponieważ nie miałem już siły dźwigać mojego cierpienia, które tak bardzo mi ciążyło.

Nie miałem siły, powiedziałem dosyć, podniosłem głowę i postanowiłem żyć pełnią życia. Od tamtej chwili do dziś jestem optymistą. A mój optymizm rośnie każdego dnia. Niektórzy nawet twierdzą, że jest za duży. Za duży optymizm – to pojęcie względne.

A ja i tak wolę być za dużym optymistą, niż pesymistą, który patrzy na świat przez ciemne okulary nawet wtedy, kiedy nie świeci słońce. 

Brak komentarzy: