poniedziałek, 10 stycznia 2011

Kopie moich postów z onet.blog.pl (22)

08 lutego 2010

Jesteśmy tylko we dwoje. Ja i Ona. Stoimy po środku zielonej polany. Nad nami rozpościera się błękitne niebo. Przypomina nieco bezkresne wody. Te białe chmury są jak żagle statków płynących po tych wodach. Jest jeszcze słońce, które oświetla nasze twarze.

Stoimy na przeciwko siebie. Nasze ciała dotykają się delikatnie. Twarze zwrócone są ku sobie. Ona patrzy na mnie, ja patrzę na Nią. Spoglądam w Jej oczy, które migają jak ogniki i migoczą jak gwiazdy na niebie w te zimowe, mroźne wieczory. Są koloru węgla. Ale wiem, że już niedługo ten węgiel stanie się bezcennym diamentem. Tak naprawdę to on już nim jest - tylko kolor ma węgla.

Ona patrzy w moje oczy. Widzi, jak się śmieją. Zawsze tak robią, gdy w nie patrzy. Są radosne, że Ona je obserwuje. Czują się wtedy takie wyjątkowe.

Ona zarzuca mi Swe delikatne ręce na szyję. Uwielbiam, jak tak robi. W takich chwilach wiem, że jestem tylko Jej - Ona w tej chwili jest tylko moja.

Uśmiecham się i delikatnie odsłaniam ząbki. Ona uśmiecha się także, a Jej dłoń wędruje w kierunku moich ust. Wiem, czemu tak zrobiła. Zobaczyła coś, co tak bardzo ją śmieszy. Oczywiście, w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu. Ujrzała coś, o czym wiemy tylko we dwoje - Ona i Ja - i jest to Naszą słodką tajemnicą.

Paluszkami u dłoni dotknęła moich ust. Najpierw górnej, potem dolnej wargi. Teraz moje wargi chwyciły leciutko Jej paluszek. Włożyła go nieco dalej, by jego smak poczuł także mój język.

Wciąż patrzymy sobie w oczy. Uśmiechamy się. Coraz odważnej, aż nasze uśmiechy przeradzają się w śmiech. Są to chwile, dla których warto żyć. Spoglądamy na siebie i śmiejemy się głośno, choć żadne z Nas nie wie z czego.

Zaczynamy się kołować, obracać, tańczyć - coraz szybciej, wciąż się śmiejąc i patrząc sobie w oczy. "Kocham Cię" - szepczę, a wiatr unosi słowa po same chmury. "Ja Ciebie" - słyszę Jej szept, a ciarki przechodzą po mych plecach.


05 marca 2010

Nie będę pisał, kim jest Osho - każdy, kto ma tylko ochotę, może to sprawdzić sam. Umieszczę tu tylko Jego cytat, na który trafiłem przypadkowo wczoraj, kiedy czytałem artykuł Pani Doroty Zdrojewskiej. Polecam gorąco ową publikację; a oto link do niej:http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,7180.

A teraz cytat Osho:

"Podobno istnieje w Polsce wspólnota, która ma tylko czterech członków. Nazywają się oni: Każdy, Ktoś, Jakiś i Nikt. Pewnego dnia mają do wykonania ważną pracę i Każdy jest pewny, że Ktoś to zrobi. Jakiś chce to zrobić, bo myśli, że Nikt tego nie zrobi. Wtedy Ktoś się złości, bo przecież jest to robota dla Każdego. Jakiś ma nadzieję, że Ktoś to zrobi, ale potem Każdy dochodzi do wniosku, że Nikt tego nie zrobi. Kończy się na tym, że Ktoś wini Jakiegoś za to, że Nikt nie zrobił tego, co mógł zrobić Każdy."


08 marca 2010

Składam najlepsze życzenia z okazji Dnia Kobiet wszystkim kobietom i dziewczyną. Prawdziwego Szczęścia, Miłości, Radości, Siły, Odwagi, Energii i najlepszych Motywacji.

A najgorętsze życzenia kieruję dla swojego Skarbka, Mojej Jedynej i Wspaniałej Kobiety.

Teraz trochę zboczę z tematu. Jakiś czas temu został opublikowany napisany przeze mnie artykuł. Jestem z tego dumny, więc postanawiam zamieścić tu link do niego. Jeśli ktoś ma ochotę przeczytać, zapraszam: http://www.wsp.lodz.pl/news-262.html.


09 marca 2010

"Cokolwiek potrafisz lub myślisz, że potrafisz - rozpocznij to.
W odwadze kryje się geniusz, potęga i magia".

Goethe


16 marca 2010

Wiosna i kolory

Ładna dziś pogoda. Świeci słońce, śnieg topnieje, według mnie brakuje jeszcze tylko, żeby jakiś ptaszek zaśpiewał ślicznie nad moją głową. Nie mówię już o innym braku, który jest o wiele, wiele dotkliwszy, ale jest on zarazem zbyt oczywisty, by właśnie teraz o nim pisać.
Lepiej zająć się tym, co przyjemne, a jak najmniej frapować się tym, co do przyjemności nie należy. Braki są - ewidentnie - i mankamenty, ale niby po co się o nich rozpisywać? Zajmijmy się tym, co dobre i piękne.

W powietrzu coraz bardziej i coraz częściej czuć wiosnę. Niewątpliwie, zbliża się ona do nas wielkimi krokami. Jeszcze parę dni i będzie tu z nami - w całej swej pełni i okazałości. Śnieg stopnieje całkiem, a wszędzie dookoła zrobi się zielono i pięknie.

Tak a propos kolorów, właśnie zielony to mój ulubiony. Chociaż wizualnie nie jest najładniejszy - z całej gamy barw i kolorów darzę go największą sympatią.

Wizualnie ładniejszy jest np. pomarańczowy. Ale prócz tego, że podoba mi się wizualnie, także kojarzy mi się niezwykle pozytywnie. A oto dlaczego. Kilka dni temu dostałem od bliskiej mi osoby piękną pomarańczową koszulkę polo. Teraz pomarańcz, kolor niezwykle śliczny, kojarzy mi się nie tylko ze słonecznym, gorącym latem, ale także z ukochaną, ciepłą osobą.

Pozwolę sobie pozostać jeszcze w temacie ładnych kolorów, choć chyba nie po raz pierwszy o nich piszę. A więc mamy tu kolejny, ładny, a bywa że, w odpowiednich odcieniach, wręcz śliczny fioletowy. Nie wiem, jak ma się moja sympatia do fioletu i moda, bo, jak wszyscy wiemy, w tym sezonie był, a być może jest nadal barwą niezwykle popularną.

Zacząłem mówić o wiośnie, poruszyłem też kwestię kolorów i barw. Teraz spróbuję połączyć oba te tematy i powiedzieć krótko, na ile tylko potrafię i na ile jest to możliwe, o kolorach wiosny.

Zielony - czyli kolor, do którego mam największy sentyment. Kiedy wiosna jest już z nami w całej swej pełni - wszędzie, dookoła świat maluje się na zieleń. Serce me rośnie w piersi, kiedy stoję po środku wielkiej polany, która cała ubarwiona jest zielenią. Zielony najpiękniejszy jest wtedy, kiedy jest świeży i intensywny.

Na zielony farbują się także drzewa, a dokładniej ich liście i igiełki. Stoję po środku wielkiej, zielonej polany. Zieleń owej polany jest świeża i intensywna. Patrzę przed siebie. Widzę las, który tworzą wysokie, piękne, zielone drzewa. A wysoko nad moją głową melodyjnie pośpiewuje skowronek.

Gdy podnoszę głowę do góry, moim oczom ukazuje się kolejny niezwykły kolor, który również przypomina mi o tym, że jest wiosna. To błękit nieba. Białe chmury podobne są do białych żagli statków, które płyną po niebie, jak po bezkresnym oceanie.

Jeszcze krótko o żółtym. Mamy żółte słońce ogrzewające nasze żółte, gołe głowy. Mamy też mnóstwo miniatur tego słońca, po które zawsze, kiedy przyjdzie nam tylko na to ochota, możemy sięgnąć. Wystarczy, będąc na tej wielkiej, zielonej polanie, znajdującej się nieopodal szumiącego lasu, kucnąć, schylić się lub wykonać skłon, a potem zerwać palcami kwiat mleczu. Potem jeszcze jeden, i jeden, jeszcze jeden i kolejny. Na koniec zrobić z niego bukiet i wręczyć ukochanej.


18 marca 2010

Spacer pod kluczem

Byłem dziś na spacerze. To nie żadna nowinka, że uwielbiam ruch na świeżym powietrzu. Początkowo chciałem poćwiczyć, porozciągać się, pokopać, lecz zaraz zmieniłem zdanie - sam do końca nie wiedząc czemu.

Przeszedłem się pustym polem, na którym fragmentarycznie leżały jeszcze cienkie warstwy śniegu. Grunt był nieco mokry, a momentami wręcz grząski, jednak szło wytrzymać - więc szedłem dalej prosto przed siebie.

Miałem na sobie czarną, niegrubą, a prawie że cienką kurtkę, pod nią równie cienką bluzę i jeszcze cieńszą koszulkę. Nie włożyłem czapki na głowę. Nie włożyłem żadnego kapelusza, beretu ani nie zawiązałem chusty - głowę miałem golutką, mimo tego było mi ciepło.

W mych uszach brzmiała mantra, którą powtarzałem pewnym siebie, przenikliwym, ale zarazem głosem.

Pole się skończyło, wszedłem na suchy asfalt. Krótką chwilę stanąłem bez ruchu, zamknąłem oczy i rozpocząłem medytację na stojąco. Nie trwało to długo - maksimum dwie, może trzy minuty.

Otwarłem oczy i spojrzałem na niebo. Miało kolor niebieski - prawie jak zawsze. Właśnie takie je kocham. Patrzyłem chwilę, a wiatr głaskał mi twarz.

Nagle usłyszałem jakieś dziwne dźwięki, które dobiegały ze wschodu. Spojrzałem w tamtą stronę. Wysoko, pod niebem leciały kaczki, a te dziwne dźwięki były ich "kwakaniem".

Ptaki tworzyły klucz. Te lecące w środku gubiły się chwilami. Być może to wiatr, wiejący silniej tam na górze, powodował zamieszanie w ich szyku. Z obu stron, na zewnątrz klucza, kaczki posiadały coś w podobie obstawy. Z lewej strony leciało pięć kaczek w pewnej odległości od centrum klucza. Z prawej strony podobnie, tyle że tu kaczek było cztery.

Przeleciały mi wysoko nad głową, po czym pofrunęły nad las znajdujący się opodal. Tam ponownie poczęły się gubić, mieszać i robić najdziwniejsze roszady w szyku. Obstawa będąca z lewej strony poleciała w lewo, natomiast reszta kaczek odbiła w prawo. Patrzyłem dalej, a cała grupa znów się połączyła i stała jednością. Minęło kilka sekund i kaczki zniknęły za drzewami.

Tkwiłem tak jeszcze chwilę bez ruchu, patrząc na błękitne niebo. Uśmiechnąłem się pod nosem i w duchu, po czym ruszyłem w dalszą drogę.

Teraz szedłem asfaltem. Tak było znacznie wygodniej. Doszedłem do brzegu lasu i usłyszałem coś, czego w tym roku słyszeć mi jeszcze dane nie było. Piękny trel ptaków - co najmniej trzech, a jeden z nich na pewno był słowikiem. "Jak cudownie" - pomyślałem. "To są jedne z tych wielu chwil, dla których warto żyć". Potem postanowiłem wrócić do domu, a wieczorem opisać to wszystko.















Brak komentarzy: