poniedziałek, 10 stycznia 2011

Kopie moich postów z onet.blog.pl (29)


 04 września 2010


Jakiś czas przed tym nim umarłam, wiele razy zastanawiałam się nad tym, co stanie się ze mną po śmierci. Jak to jest po tamtej stronie? – wciąż zadawałam sobie to pytanie, a później próbowałam znaleźć na nie odpowiedź.

Być może myślałam o tym zbyt często i zbyt intensywnie, dlatego też tak wcześnie, tak szybko i nagle zakończyłam swój ziemski żywot, odchodząc z tego świata młodo, jako 22-letnia piękna dziewczyna.

Życie odebrałam sobiesama, popełniając samobójstwo. Najpierw przecięłam żyły na nadgarstku tasakiem, potem wbiłam jego ostrze w moją młodą pierś, aż puściła ostatni dech.


Kiedy byłam jeszcze bardzo młodziutka – miałam 10, może 11 lat – niezachwianie wierzyłam w katolickie niebo i piekło oraz czyściec. Przyczyniło się do tego zapewne moje wychowanie w mocno religijnej rodzinie.

Mama w każdą niedzielę zabierała mnie i brata do kościoła, abyśmy uczestniczyli w mszy świętej. Tata bywał tam rzadziej – średnio raz w miesiącu. Każdego dnia rano i wieczorem klękaliśmy we troje, czasem we czworo, przed wielkim obrazem przedstawiającym Chrystusa stojącego przy skale, a potem wspólnie się modliliśmy.

Kilka lat później, już jako nastolatka, rozpoczęłam własną analizę religii – przede wszystkim tej chrześcijańskiej, skupiając się na katolicyzmie. Czytałam Biblię, a także publikacje o szerokim spektrum tematycznym związanym z wiarą – poczynając od tych mocno osadzonych w nurcie katolickim i przyjmujących bezwzględnie doktrynę jego Kościoła, kończąc na agnostycznych i ateistycznych.

Jak to jest po tamtej stronie? Co się ze mną stanie po śmierci? – wciąż szukałam odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. A może nie ma tam nic, może człowiek umierając, kompletnie przestaje istnieć?

Wreszcie przyszła do mnie ta chwila, w której przestałam wierzyć w Boga i w jakiekolwiek inne życie poza naszym ziemskim. Ten moment przyszedł do mnie wtedy, gdy spotkała naszą rodzinę straszna tragedia – choroba mojej mamy, a potem jej szybka śmierć, która wstrząsnęła nami wszystkimi.

Wiem, że to egoistyczne podejście, ale jeszcze wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy. Myślałam: - Jak Bóg, który miał być miłosierny, dobry i wspaniały, może zabrać z tego świata swoje ukochane dziecko, które tak bardzo Go kochało i tak mocno było Mu oddane?

Kiedy umarła mama – stałam się ateistką, przestałam wierzyć w miłosiernego Stwórcę oraz w jakąkolwiek duchowość i transcendencję. Pewnego dnia chciałam uczynić apostazję, by już nigdy więcej nic nie wiązało mnie z Bogiem i Kościołem.

Byłam w tej sprawie unaszego księdza, ale gdy zaczął opowiadać o mamie i o tym, jak bardzo kochała Boga, Jego Kościół i nas, swoje dzieci – zrezygnowałam z tej decyzji, tłumacząc sobie, że tak naprawdę apostazja nie jest mi do niczego potrzebna.

Od śmierci mamy minęło ponad sześć miesięcy. Po części zdążyłam pogodzić się ze stratą, choć gdzieś głęboko w sercu miałam jeszcze ból, który – za dnia ukryty – wychodził nawierzch podczas samotnych wieczorów oraz nocy, kiedy budziły mnie straszne koszmary, a potem nie mogłam zasnąć do samego świtu.

Aż wreszcie popełniłam samobójstwo. Jednak ból po stracie mojej mamy nie był tu przyczyną, a jeśli trochę był – to taką małą i na pewno nie jedyną. Ktoś z bliskich bardzo mnie skrzywdził – mój wuj zgwałcił mnie, a potem próbował to zrobić kolejny raz. Jako ateistka popełniająca samobójstwo miałam w momencie tego tragicznego czynu jedną myśl w głowie: każdy kto odbiera sobie życie, popełnia grzech śmiertelny, tym samym skazuje siebie na piekło. Lecz za chwilę w mojej głowie pojawiła się myśl następna: w piekle nie może być gorzej niż jest mi teraz na ziemi. I myśl ostatnia, lecz najsłabsza, w którą chyba najmniej wierzyłam: przecież Boga nie ma… Ale to nie był czas, by się nad tym zastanawiać, a za chwilę było już zapóźno na jakikolwiek odwrót.


A więc umarłam. Teraz opowiem wam o tym, co stało się później – po śmierci.

W pierwszych godzinach po mojej śmierci wydawało mi się, że nadal żyję. Wszystko dookoła wyglądało normalnie, tak jak zawsze, nic się nie zmieniło, poza tym, że widziałam rzeczywistość, to, co mnie otacza, jakby przez mgłę – trochę jak we śnie. Jednak jeszcze wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy.

Znajdowałam się sama wnaszym mieszkaniu.

Pamiętam, że najpierw usiadłam na łóżku. Posiedziałam tak przez kila minut, po czym wstałam i podeszłam do okna. Na zewnątrz panował mrok, więc nie zobaczyłam nic, choć wydawało mi się, że słyszę jakieś głosy, ale były one przytłumione i niewyraźne i nie wiem, skąd właściwie dobiegały. W pokoju świeciło światło. Próbowałam je wyłączyć, ale nie udało się, jednak wcale mnie to nie zdziwiło.

Nie zdziwiło mnie także to, że nie mogę włączyć telewizora. Wtedy nie dziwiło mnie chyba nic i nad niczym się nie zastanawiałam. Te pierwsze godziny po mojej śmierci to czas, w którym zgubiłam moją świadomość. Tak myślę. Jest jednak jedna rzecz, która może nieco zaskakiwać: mimo tego że straciłam świadomość, teraz doskonale pamiętam, co się wtedy działo.

Później położyłam sięna łóżku i przeleżałam tak przez jakiś czas.

Minęły około dwie godziny od mojej śmierci. Otaczający świat, w tym wypadku moje mieszkanie, a dokładniej duży pokój, w którym właśnie przebywałam – nagle zaczął wyglądać realniej.

Opadła mgła, a wszystko dookoła stało się wyraźniejsze, nabrało kolorów i ostrości.

Do mnie zaczęła powracać świadomość.

Wstałam z łóżka.Podniosłam do góry prawą rękę, lecz nie zobaczyłam jej.

Zaraz uniosłam lewą, lecz jej także nie ujrzałam.

Spuściłam wzrok i nie zobaczyłam żadnej części mojego ciała. Ani nóg – od samych stóp po uda – ani tułowia – brzucha i klatki piersiowej.

Ogarnął mnie strach.Strach, który z każdą sekundą rósł i stawał się coraz większy. Poza tym czułam, jak moja świadomość coraz bardziej do mnie powraca.

Rozejrzałam się wokół siebie, obserwując uważnie cały pokój. Spojrzałam na okno, lekko przysłonięte długą, brązową zasłoną. Potem na czarny, wielki telewizor, który nie był już pierwszej nowości. Spojrzenie zatrzymałam na rozgrzebanym łóżku, na którym pościel znajdowała się w kompletnym nieładzie.

Znów podniosłam rękę, potem to samo zrobiłam z drugą, i znów ich nie zobaczyłam.

Pobiegłam szybko w stronę łazienki. Chciałam chwycić klamkę, lecz nie udało się, jako iż moja niewidoczna dłoń dosłownie przeniknęła przez nią.

Pomyślałam, że moje ciało także to potrafi. Powoli, ostrożnie postawiłam nogę do przódu, potem równie ostrożnie przechyliłam do przodu tułów, następnie moja głowa cała przeniknęła przez drzwi łazienki i znalazła się po drugiej stronie.

Przeszłam przez zamknięte drzwi, jakby w ogóle ich tam nie było, choć tak naprawdę stały one na swoim miejscu, a nie było mnie.

Ustawiłam się przed wielkim lustrem wiszącym w naszej łazience, zaraz po lewej stronie za drzwiami.
Gdybym posiadała wtedy ciało, pewnie spływałby po nim pot powstały w reakcji namój strach. Chociaż gdybym je posiadała, tak naprawdę nie bałabym się, więc pewnie pot nie spływałby po mnie. Stanęłam naprzeciw lustra i zobaczyłam, że nie ma w nim mojego odbicia.

W tym momencie powracająca w kolejnym etapie świadomość niemal uderzyła mnie w tył niewidzialnej głowy. Wybiegłam z łazienki, znów przenikając, tym razem bez zastanowienia, przez drzwi i wpadłam, chciałoby się rzec – jak przeciąg, do dużego pokoju.

Powoli zaczynałam sobie przypominać wszystko to, co zaszło w tym mieszkaniu wtedy, kiedy jeszcze żyłam. Spojrzałam na dywan, tuż obok łóżka, zobaczyłam rozmazaną plamę w kolorze bladej purpury. „Boże…” – powoli zaczynało docierać do mnie, że nie żyję.

„Przecież to moja krew…”

Przeżyłam szok. Zrobiło mi się słabo. Gdybym miała ciało – zemdlałabym.

Wystraszona, zaczęłam się zastanawiać, co dzieje się z moim tatą. Przecież nie żyje jego ukochana córka… Czy już o tym wie? Teraz o niego bałam się najbardziej. Cóż za hipokryzja…Kiedy wbijałam sobie ostrze w pierś – jakoś o tacie nie myślałam zbyt wiele.

Moje myśli były tak intensywne, że przeniosły mnie w miejsce, w którym znajdował się ojciec.

Wtedy jeszcze o tym niewiedziałam. Duchy potrafią przemieszczać się za pomocą myśli. Jedyny warunek to odpowiednia moc, siła i skupienie tych myśli. Gdybym mocno pomyślała o jakimś miejscu w Chinach i z całych sił skupiła się na nim, przeniosłabym się tam. Oczywiście musiałabym znać to miejsce, by wyobrazić je sobie jak najbardziej dokładnie.

Podobnie stało się też tamtego wieczora. Bardzo intensywnie zaczęłam myśleć o ojcu, aż wreszcie przeniosłam się w miejsce, w którym się znajdował. Taka teleportacja łatwiejsza była, kiedy chcieliśmy się przenieść do kogoś, kogo dobrze znaliśmy – najlepiej do jakiejś bliskiej nam osoby. A to dlatego, że nasz umysł przechowywał jej wyobrażenia, które bardzo wierne były oryginałowi.


Światło mocno świeciło na szpitalnej sali. Było to dość duże pomieszczenie, dominował w nim kolor biały. Po środku stało łóżko, na którym leżał mój ojciec, któremu właśnie pielęgniarka wycierała chustką czoło.

„A więc takie są skutkimojego czynu…” – pomyślałam. „Przez moją głupotę i nieodpowiedzialność mój ojciec trafił do szpitala.”

Chciałam płakać, ale nie mogłam. Nie umiałam uronić ani jednej łzy. Byłam sucha jak pustynia. „Co jazrobiłam, Boże…”

Gdybym mogła wtedy cofnąć czas, zrobiłabym to bez żadnego zastanowienia, bez najmniejszego mrugnięcia okiem, którego nie miałam. Mało tego: byłam gotowa oddać wszystko, co tylko mogłabym oddać, jedynie za to, by mój ojciec znów był zdrowy i aby wszystko było takie, jak przedtem.

Tata przykryty był białą kołdrą. Na twarzy miał maskę tlenową, która pomagała mu w oddychaniu. Oczy miał zamknięte. Kilka minut później  dowiedziałam się, że pogrążony był w śpiączce.

Pielęgniarka wytarła ostatnie ślady potu z twarzy ojca. Poprawiła kołdrę, a potem odsunęła się krok do tyłu.

Widziałam smutek w jej oczach, kiedy patrzyła na mojego tatę. Powiedziała coś pod nosem, lecz nie usłyszałam co. Jeszcze raz zbliżyła się do łóżka. Sprawdziła, czy kroplówka działa dobrze, dłonią poprawiła włosy na czole taty, następnie ruszyła w kierunku wyjścia.

Opuściła salę, pozostawiając otwarte drzwi. Nie wyłączyła także światła.

Pomyślałam wtedy o niej, że to dobra kobieta i świetna pielęgniarka. Zastanowiłam się, co może myśleć o mnie, egoistycznej córce, która zabiła się, pozostawiając w bólu swojego jedynego, kochanego rodzica. To przez ten ból zachorował, skutkiem czego trafił do szpitala.

Podeszłam blisko do łóżka. Popatrzyłam na bladą twarz. Włosy nadal były wilgotne od potu, a po czole znów płynęły krople.

Gdybym miała serce –ból rozerwałby je na pół. „Tato… Co ja zrobiłam!” Chciałam położyć dłoń na twarzy, lecz niewidzialna dłoń przeniknęła przez nią. Chciałam także krzyczeć, lecz niebyło po co – wiedziałam, że nikt mnie nie usłyszy.

Stałam jeszcze przyłóżku przez klika minut. Patrzyłam na mojego tatę. Próbowałam się modlić, ale nie mogłam przypomnieć sobie słów żadnej modlitwy. Za życia ateistka – po śmierci wierząca – przecież to kpina z samego Boga.

Do sali wszedł lekarz. W sumie nie wiem po co, ale uskoczyłam na bok, gdy zobaczyłam, że kieruje się w stronę łóżka. Zaraz za nim weszła pielęgniarka. We dwoje stanęli przy tacie. Słyszałam ich rozmowę.

- Nadal jest w śpiączce – rzekł lekarz, obserwując elektryczne urządzenie, które pokazywało na ekraniku jakieś pomiary.

- Niestety –odpowiedziała pielęgniarka.

- Przeżył ogromny szok.

- Czy wyjdzie z tego? Obudzi się? – pytała siostra.

- Trudno powiedzieć .Mam wielką nadzieję, że tak. – Zrobił chwilę przerwy. – Dzisiaj był tu jego synz dziewczyną. Boże, co oni teraz przeżywają.

„Mój biedny brat…”


Znów przeniosłam się do naszego mieszkania. Mój brat Michał i jego dziewczyna Marysia już tu byli. Siedzieli na łóżku, mocno do siebie przytuleni, zanosząc się od szlochów.

Telewizor był włączony. Dobiegała z niego smutna muzyka. Odwróciłam się w tamtą stronę. Zobaczyłam na ekranie rząd kilkudziesięciu trumien, ustawionych obok siebie, jedna przy drugiej, każda opasana polską flagą. Muzyka, która grała w TV była naprawdę smutna. Melancholijna, momentami przygnębiająca.

Patrzyłam jeszcze przezkilka sekund w TV, by znów obrócić się i ponownie zobaczyć brata i jego dziewczynę.

Wiedziałam, że łzy Magdy są szczere i prawdziwe. Znałam ją od trzech lat – od chwili gdy zaczynało coś iskrzyć pomiędzy nią a moim bratem. Przyszedł wreszcie taki moment, że stałyśmy się przyjaciółkami. Mówiłyśmy sobie prawie o wszystkim. Wiadomość o mojej śmierci musiała być dla niej szokiem.

Godzinę później w całym mieszkaniu zapanowała ciemność, a Michał i Magda poszli spać. Wiedziałam, że mój brat jest odważny i nie wierzy w żadne duchy i tego typu historie, lecz trochę zdziwiłam się, że nocują akurat tutaj, w pokoju, w którym kilka godzin temu popełniłam samobójstwo. Czy nie mogli spać u Magdy?

Usiadłam w rogu pokoju, tuż obok szafy. Poczułam wielki smutek. Tak bardzo chciałam odwrócić bieg zdarzeń. Cofnąć czas. Zrobiłabym wtedy wszystko, żeby móc znów żyć. Żeby mój tata ponownie wrócił do zdrowia. Oddałabym wszystkie skarby świata, żeby zobaczyć uśmiech na twarzach moich bliskich.

Wokół panowała ciemność. Dosłownie jak w grobie.


Na jakiś czas znów utraciłam świadomość. Odzyskałam ją dopiero na cmentarzu, podczas ceremonii pogrzebu, w której grałam główną rolę. To ja byłam w trumnie, a ci wszyscy ludzie, którzy się tu zebrali – przyszli po to, by mnie pożegnać.

Było ich naprawdę dużo.

Początkowo stałam ztyłu, a z tej pozycji widziałam tylko plecy zebranych, najlepiej tych, którzy stali ostatni, na samym końcu. Od księdza, który znajdował się tuż obok moich zwłok w trumnie i dołu, do którego niebawem moje ciało miało być wpuszczone – dzieliło mnie ok. 10 metrów. Jednak słyszałam wyraźnie, co mówił – w ręku trzymał mikrofon, a natura obdarzyła go donośnym głosem. To był ten sam ksiądz, którego kazań słuchałam jako dziecko. U niego też byłam w sprawie niedoszłej apostazji.

Duchy przenikają takżeprzez ludzi. Po raz pierwszy doświadczyłam tego podczas pogrzebu. Trochę się bałam mojej reakcji, wiedziałam, że to może być dla ciężkie przeżycie, jednak moja ciekawość przezwyciężyła ten strach – bardzo chciałam zobaczyć twarze ludzi stojących z przodu, najbliżej trumny. Chciałam ujrzeć także moje zwłoki. Tak więc przeniknęłam przez wszystkich zgromadzonych i za chwilę znalazłam siętuż obok grobu.

Trumna była już zamknięta, a wieko przybite. Nie zobaczyłam swojego martwego ciała. Może to i dobrze.

Spojrzałam na twarze ludzi. Prawie wszystkie były spuszczone, patrzyły na ziemię. W pierwszych rzędach rozpoznałam moich najbliższych. Po lewej stronie ciocia, siostra mojej mamy. „Jezu…” – przebiegło mi przez myśli.

Była słaba, ledwie trzymała swoje nieduże ciało na ugiętych nogach. Pewnie gdyby nie dwaj synowie, podtrzymującyją pod ramiona, dawno temu upadłaby na ziemię. Ciocia Maria, tak miała na imię, cała ubrana była na czarno. Na głowie miała czarny kapelusz z wielkim rondem. Na ramionach trzymała się czarna suknia, kończąca się poniżej kolan. Na nogi wciągnięte miała czarne rajstopy.

Bardzo lubiłam ciocię Marię. Ona mnie także. To była najfajniejsza ciocia, jaką miałam. Kobieta życzliwa, o dobrym sercu, otwarta na innych. „Co ja jej zrobiłam! Pół roku temu umarła jej siostra, a teraz ja zabiłam się, jakby nigdy nic.”

Prawda była trochęinna. Moje samobójstwo było wynikiem afektu. Gdybym myślała wtedy normalnie i racjonalnie – nigdy nie uczyniłabym tego.

W pierwszych rzędach tłumu zobaczyłam też Michała i Magdę. Mój brat sprawiał wrażenie, że się jakoś trzyma, choć przychodziło mu to wielkim wysiłkiem. Być może zażył środki uspakajające. Nie płakał, a głowę, jako jeden z nielicznych, miał podniesioną do góry, patrzył gdzieś w przód, przed siebie. Lecz było po nim znać, a może tylko mnie się to zdawało, że w każdej chwili, dosłownie zaraz wybuchnąć może płaczem – wystarczy iskra, mały zapłon.

Obok stała Magda. W ręku trzymała chusteczkę, którą jeszcze chwilę temu ocierała łzy z bladych, delikatnych policzków.

Zobaczyłam całą moją rodzinę. W tych pierwszych rzędach tą bliższą, z tyłu nieco dalszą. Wszyscy byli smutni, choć nie wszyscy płakali. Na pogrzebie pojawili się także moi znajomi. Koledzy i koleżanki z pracy oraz ze szkoły. „Oni naprawdę mnie lubili” – pomyślałam, czując do siebie ogromny żal.

Najgorszy był moment, kiedy trumna z moimi zwłokami wpuszczona została w głęboki dół. A potem jeszcze ci grabarze, którzy energicznie chwycili łopaty i poczęli mnie przysypywać. Prawie wszyscy z obecnych rozpłakali się. Nie mogłam dłużej wytrzymać tego widoku. Już nie chciałam słyszeć tych odgłosów smutku! „Jestem w piekle” –pomyślałam.


Nagle znalazłam się na polnej drodze. Z obu jej stron rosły trawy, a nad nimi unosiła się gęsta mgła.Teren przypominał bagna lub mokradła. Odwróciłam się za siebie. Zobaczyłam to samo, co przed sobą. Drogę, której widoczność sięgała nie dalej niż do pięciu metrów, a wokół trawy. I wszędzie ta gęsta mgła.

Postanowiłam iść tą drogą, a coś wewnątrz mnie podpowiedziało mi kierunek.

Ruszyłam. Mgła ograniczała widoczność. Wokół słychać było głosy, które podobne były do głosu, jaki wydaje wiejący wiatr. Lecz nie czułam żadnego wiatru, powietrze było niezwykle spokojne, raczej stało w miejscu.

Idąc, nie czułam strachu. Właściwie nie czułam nic i mało co myślałam. Przemierzałam kolejne metry polnej drogi, a wewnętrznie wiedziałam, że na jej końcu coś na mnie czeka.

Po paru minutach weszłam w las. Jednak droga się nie skończyła, biegła dalej, między wysokimi drzewami, które od ziemi do kilku metrów w górę były nagie, kompletnie pozbawione liści i gałęzi. Ich pnie były wysokie i proste, raczej średniej grubości, także obleczone gęstą mgłą.

Potem droga trochę skręcała w bok, lecz nie miała żadnych rozwidleń. Nadal szłam przed siebie.

Wreszcie droga się skończyła, a ja trafiłam na polanę. Nad nią także unosiła się gęsta mgła. Zdziwiłam się, gdy podniosłam rękę i zobaczyłam ją. Lecz nie była to ludzka ręka. Była to ręka ducha. Przypominała nieco mgłę, lecz była od niej gęstsza i ciemniejsza.

Jestem duchem – musiałam wreszcie pogodzić się z tą myślą, choć nie było to dla mnie łatwe.

Podniosłam głowę. Zmierzch panował na polanie. Wśród mgły zobaczyłam kilkadziesiąt duchów, które snuły się w tę i z powrotem. Jedne z nich płakały. Innych płacz przypominał szloch. Jeszcze inne mamrotały coś niewyraźnie pod nosem. Były też takie dusze, które krzyczały głośno. Widziałam ich przezroczyste twarze, na których odmalowywało się cierpnienie. Te wszystkie dusze, łącznie z moją, przebywały teraz w piekle.


Po paru minutach dołączyłam do nich. Kroczyłam po polanie wśród innych dusz. Czułam się okropnie, strasznie, mocno cierpiałam. Nie mogłam ani na chwilę przestać myśleć o tym, co zrobiłam. Nie potrafiłam się oderwać od tych wspomnień. Co rusz w mojej głowie pojawiał się widok opłakanych konsekwencji mojego czynu. Na zmianę przedstawiał mi się mój ojciec pogrążony w śpiączce, mój szlochający brat i jego dziewczyna. Widziałam pogrzeb i zebranych tam ludzi, którzy pogrążeni byli w bólu. Widziałam trumnę wpuszczaną do dołu. Moją ciocię osuwającą się na nogach.

Teraz już wiem, jak wygląda piekło. Jest trochę inne niż to, o którym uczył mnie Kościół i ksiądz. Ale równie straszne. Bo choć dusze nie płoną tu dosłownie w gorących kotłach, których pilnują rogate diabły - za to cierpią i przechodzą męki porównywalne z tymi, jakie by odczuwały, gdyby ktoś smażył je w garze na wielkim ogniu.


Piekło na szczęście nie trwało wiecznie. Pewnego dnia dostałam propozycję nie do odrzucenia. „Czy chcesz narodzić się na nowo?” - spytał mnie przenikliwy i tajemniczy głos. „Tak” – odpowiedziałam bez wahania.

Brak komentarzy: