poniedziałek, 10 stycznia 2011

Kopie moich postów z onet.blog.pl (26)

 07 sierpnia 2010

Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, ubrany w błękitną, przewiewną koszulę z krótkim rękawem oraz granatowe spodnie od garnituru, wykonał szeroki zamach ręką, poczym wystrzelił z niej jak z procy, trafiając Weronikę w lewą stronę głowy. Cios był silny i precyzyjny – dziewczyna straciła równowagę i upadła na podłogę, uderzając o nią skronią. Z ucha popłynęła strużka krwi, tworząc na perskim, brudnym dywanie kałużę koloru purpury.

O dziwo Weronika nie straciła przytomności. Za to na bladej, dziewczęcej twarzy począł odmalowywać się strach. Niebieskimi oczyma, wielkimi jak monety pięciozłotowe i przypominającymi orbity, patrzyła na ciemną, zarośniętą facjatę napastnika, który podobny był trochę do Araba.

Na głowie rosła mu czarna, bujna czupryna. Mocno opaloną twarz pokrytą miał do połowy szczeciną w kolorze włosów. Rozmieszczone dosyć szeroko, brązowe oczy, wydawały się być zimne i bezlitosne, kiedy uważnie obserwował leżącą bezwładnie Weronikę, stojąc przez kilka sekund bez ruchy, jakby się nad czymś zastanawiał.

Za moment, jak gdyby w dzikim szale, wykonał atak, rzucając się na ofiarę, naskakując tłustym tyłkiem na drobny brzuch. Był o wiele większy, dlatego też przykrył dziewczynę niemalże całą, nie licząc głowy i nóg, które wierzgały we wszystkie strony. Dużymi, owłosionymi dłońmi, które miały barwę ciemniejszą niż jego twarz, mocno chwycił za małe, słabe nadgarstki, przyciskając je do podłogi.

– Proszę, puść mnie! – krzyczała Weronika. – Błagam! – Lecz mężczyzna działał jak w amoku, sprawiając przy tym wrażenie głuchego.

Otwartą dłonią wymierzył cios w policzek ofiary. Potem nastąpiło kolejne uderzenie – drugą dłonią w drugi policzek. Z małego, zadartego w górę nosa trysnęła krew. Chwycił za letnią bluzkę ozdobioną we wzory kolorowych kwiatów i pociągnął z całych sił. Dziewczyna szarpała się, krzycząc przy tym w niebogłosy.

– Cicho bądź, suko – powiedział, a bluzka zamieniała się w postrzępioną szmatę. Podobny los podzielił fioletowy, koronkowy stanik, w którym jeszcze chwilę temu skrywały się jędrne, dziewczęce piersi.

Napastnik zachowywał się jak robot albo automat – mechanicznie, był agresywny i bezwzględny. Weronika prosiła, by przestał. Nadal krzyczała, ale z każdą chwilą i z każdym momentem coraz słabiej i ciszej, jako iż traciła siły.

Teraz przyszła kolej na dolną część garderoby. Zarośnięta dłoń chwyciła metalowy guzik jeansów, poczym pociągnęła z impetem, wyrywając go. Podobnie postąpiła z zamkiem błyskawicznym, drąc go na strzępy.

– Czemu mi to robisz? – spytała Weronika, próbując ostatkiem sił wyrwać się napastnikowi.
– Majtki zdejmij już sama – usłyszała w odpowiedzi.

Nie trwało to długo. Mężczyzna wszedł w dziewczynę swym wielkim, sterczącym penisem, wykonał kilka ruchów i zaraz skończył. Weronika leżała w tym czasie patrząc w sufit pustym i jakby nieobecnym wzrokiem.

Gwałciciel wstał po wszystkim i rzekł:

- Posprzątaj tu. Jeśli twój ojciec a mój brat by się o tym dowiedział, zabiłby mnie. Ten sam los czeka ciebie, jeśli piśniesz komuś choćby słówko.


Pół godziny później miejsce po okrutnym gwałcie było już prawie czyste i uprzątnięte. Dziewczyna powkładała zniszczone ubrania do czarnego worka na śmieci, potem wyniosła na pobliski śmietnik, jak kazał wuj. Wydawać by się mogło to trochę nieostrożne lub bezmyślne, ponieważ ktoś mógłby znaleźć ubrania, a potem zanieść na policję – tak gwałt wyszedłby na jaw. Jednak sprawca okrutnego czynu tego akurat się nie bał. Pracował w firmie wywożącej śmieci. Dziś szedł do pracy na popołudniową zmianę. Wczesnym wieczorem przyjedzie tu wraz z pracownikami opróżnić kontenery. I zadba o to, aby czarny worek z zawartością zniszczonych ubrań bez żadnych komplikacji, bezpiecznie, nietknięty przez nikogo niepowołanego trafił na pobliskie wysypisko.

Weronika zmyła z dywanu ostatnie ślady krwi szmatą nasiąkniętą wodą z domieszką płynu. Wujek w tym czasie siedział wygodnie w fotelu stojącym w rogu pokoju i obserwował uważnie poczynania dziewczyny, która sprzątała szybko, lecz zarazem dokładnie – z pietyzmem i starannością.

Gdy skończyła, rzekł:
- Świetnie, jesteś wolna – wstał z fotela i skierował się w ku wyjściu.
– I pamiętaj, jeśli komuś powiesz o tym, co się stało – zabiję cię. Rozumiesz? – spytał na odchodne, stojąc w progu drzwi.
– Rozumiem – odpowiedziała. Kiedy zamknął je za sobą, szybko podbiegła do łóżka znajdującego się obok drzwi, i wręcz rzuciła się na nie, wbijając twarz w poduszkę.

Przekręciła się na bok. Skierowała wzrok na perski, czerwony dywan, w miejsce, w którym odznaczała się mokra plama od wody, gdzie jeszcze 30 minut temu stała kałuża krwi. Znów zmieniła pozycję, przerzucając się na plecy. Teraz patrzyła w sufit. Do czerwonych, przekrwionych i tak już mokrych oczu nabiegły duże ilości łez, które za moment uwolniły się stamtąd i zaczęły spływać po twarzy, kończąc swój bieg na poduszce.

Ucho na szczęście się zagoiło. Z nosem również nie stało się nic poważnego. Rana psychiczna zostanie jeszcze długo - kto wie, czy nie na całe życie.

Teraz Weronika leżała w pozycji embrionalnej, podkurczając nogi tak mocno, że niemal kolanami dotykała brody. Płakała coraz bardziej, aż wreszcie płacz począł zamieniać się w szloch. Młode ciało trzęsło się niczym osika. Zanosiła się od bólu i cierpienia; coraz bardziej wykończona i zmęczona, zaczęła zasypiać, aż wreszcie na dobre wpadła w objęcia Morfeusza, który niestety dzisiaj jej marzyć nie pozwalał.


Obudził ją hałas z zewnątrz. Ospale podniosła się z łóżka. Powoli podeszła do okna, odsunęła brązową, grubą zasłonę i wyjrzała.

Pod dom podjechała wielka ciężarówka-śmieciarka. Z kabiny wyszło trzech mężczyzn w pomarańczowych, roboczych kombinezonach. Dwóch, na oko 20-paroletnich pracowników oraz wuj.

Ci młodzi zaraz wzięli się ostro do pracy, natomiast wuj stał z boku, dyrygował ekipą, wydawał komendy, gestykulując rękoma.

Nagle odwrócił głowę w stronę okna. Weronika szybko wskoczyła za zasłonkę, która jeszcze przez chwilę poruszała się i drgała. Wuj musiał to zauważyć. Włożył ręce do kieszeni. Potem przez parę minut stał w miejscu, z miną jakby nad czymś głęboko rozmyślał – cały czas patrzył się na okno.

Młodzi mężczyźni w tym czasie opróżnili ze śmieci wszystkie kontenery. Wuj powiedział coś do nich – kiwnęli głowami i ruszyli w kierunku ciężarówki. Wsiedli do wielkiej kabiny, jeden z nich odpalił silnik. Ciężarówka ruszyła powoli, znów robiąc niesamowity hałas.

Weronika widziała to wszystko. Patrzyła przez malutką szparkę powstałą między oknem a zasłonką. W tym czasie wuj prawdopodobnie postanowił odwiedzić ją ponownie, jako iż szedł teraz szybkim krokiem w kierunku mieszkania.

Wystraszona przebiegła przez pokój, wskoczyła do przedpokoju, a potem dopadła do drzwi wejściowych. Nerwowo, trzęsącymi się rękoma przekręciła jedyny zamek, jaki miały.

Nie minęła nawet minuta, a wuj chwycił za klamkę z drugiej strony. Drzwi nie otworzyły się jednak, więc chwycił jeszcze raz i pociągnął mocno – lecz to także nie poskutkowało.

– Weronika, jesteś tam? – nie odezwała się ani słowem. – Wiem, że tam jesteś, widziałem cię, jak wyglądałaś przez okno. Otwórz drzwi albo ja otworzę – siłą. Potem wejdę do środka, znów cię zgwałcę, ale tym razem po wszystkim zabiję. - Dziewczyna chwyciła się za brzuch. Przyłożyła dłoń do ust. Wyglądało to tak, jakby chciało jej się wymiotować.

Wuj gwałciciel zaczął walić ręką w drewniane drzwi. Lecz zaraz przestał – pewnie zastanowił się i wystraszył, że ktoś mógłby to usłyszeć.

Weronika w tym czasie weszła do kuchni sąsiadującej z niedużym pokoikiem, w którym kilka godzin temu miał miejsce okrutny czyn; spojrzała na zegarek – pokazywał godzinę 18:55.

Tata kończył pracę o 20:00. Dwa lata młodszy, 20-letni brat wyjechał na kilka dni do dziewczyny, wróci dopiero w sobotę, a dziś jest czwartek. Sąsiedzi, mieszkający naprzeciwko, każdego powszedniego dnia wracali do domu późnym wieczorem. Nie było większych szans, aby ktoś się tu teraz zjawił i wybawił dziewczynę z opresji.

Wuj majstrował już przy zamku. Nie mogła dużej się zastanawiać, pozostawać bierna i bezczynna, musiała zacząć działać. Otworzyła drewnianą szufladę oklejoną niebieską tapetą i wyjęła wielki, kuchenny tasak. W tym czasie agresor uporał się z zamkiem, otworzył drzwi i wszedł do mieszkania.

– Weronika, gdzie jesteś? – spytał radosnym głosem z domieszką ironii.

Ona ruszyła pędem, niemal jak przeciąg, ściskając kurczowo w dłoni długi tasak. On w tym czasie z lubieżnym uśmiechem na twarzy przemierzał przedpokój. Przestępował właśnie próg niedużego, feralnego pokoiku, kiedy dziewczyna dobiegła do niego z tyłu, wykonała zamach i z całych sił puściła rękę uzbrojoną w ostre narzędzie, godząc gwałciciela w plecy, zaraz poniżej szyj.

– Aaa! – krzyknął i chciał się obrócić, ale nie zdążył – nim to zrobił, kolejne uderzenie noża trafiło w szerokie plecy, wbijając się w nie po sam trzonek. Dziewczyna wykonała jeszcze parę takich ciosów.
Teraz role się zamieniły. Napastnik stał się ofiarą.

Krew z pleców bryzgała we wszystkie strony, brudząc wszystko dookoła, w tym także twarz i ubranie Weroniki. Mężczyzna dość długo trzymał się na nogach, lecz nie był RoboCopem – musiał wreszcie upaść.

Przewrócił się na brzuch. Dziewczyna doskoczyła jeszcze do niego i wykonała kolejne uderzenia – tym razem z pozycji kolan. Na twarzy wypisaną miała złość. Zęby mocno zaciśnięte. Atakowała jak wściekła - z furią, niemal na pograniczu szaleństwa. Wbijała nóż w wielkie cielsko, a krew tryskała jak z fontanny.

Weronika przestała dopiero wtedy, gdy zabrakło jej sił. Popatrzyła na nieżywego wuja. Podniosła się na równe nogi. Tasak rzuciła na podłogę, dłońmi zakryła twarz.

– Boże… - rzekła drżącym głosem. – Co ja zrobiłam.

Przez kilka sekund stała bez ruchu, jakby w letargu. Nagle schyliła się i chwyciła tasak, podnosząc go z podłogi. Pobiegła do kuchni. W szufladzie pod zlewem znalazła ostrzałkę. Przyłożyła do niej ostrze tasaka i zaczęła pocierać. Robiła to bardzo dokładnie i starannie, przyśpieszając czynność z każdym kolejnym ruchem noża, z każdym pociągnięciem ostrza po chropowatej, twardej powierzchni. Blada, dziewczęca twarz nie zdradzała żadnych emocji. Dziewczyna ostrzyła tak kilka minut, co rusz sprawdzając palcami, czy wystarczy, czy aby ostrze nie jest już odpowiednio ostre.

Gdy stwierdziła, że jest, schowała ostrzałkę z powrotem do szuflady i poszła w miejsce leżących zwłok. Usiadła na dywanie, tuż obok zakrwawionego ciała, i rzekła:

- Boże, wybacz mi, proszę.

Potem kilka razy przejechała ostrzem po nadgarstku, aż z poprzecinanych żył trysnęła krew. Było jej mnóstwo. Zaczęła spływać po ręce na dywan oraz na zwłoki wuja, które były tak zakrwawione, jakby ktoś wylał na nie pełne wiadro tej bordowej cieczy.

Weronika położyła się na wuju. Z dużym wysiłkiem wyprostowała zdrową rękę, nadal trzymając w niej tasak. Potem, ostatkiem sił, wykonała szybki ruch, wbijając ostrze w klatkę piersiową.


Marek wrócił do domu punktualnie o 20:30. Śpieszył się – chciał spędzić resztę dzisiejszego wieczoru z córką. Po drodze zdążył jeszcze wstąpić do spożywczego po litrowe lody o smaku truskawkowym, które uwielbiała Weronika. Wiedział, że poświęca za mało czasu dzieciom, dlatego też wziął wolne i cały jutrzejszy dzień spędzi w domu.

Sześć miesięcy temu na złośliwy nowotwór żołądka umarła jego żona Elżbieta, matka Weroniki i jej brata Michała. Ela była kochającą żoną. Bardzo opiekuńczą i wyrozumiałą matką. Wspaniałą kobietą. Marek przeżył jej śmierć niezwykle mocno emocjonalnie. Do dziś nie poradził sobie do końca z tą wielką tragedią.

Miał wyjątkowo dobry humor, kiedy wchodził do mieszkania. Na jego twarzy widniał szeroki uśmiech, gdy otwierał drzwi wejściowe. Lecz gdy przekroczył już próg i zobaczył zakrwawione zwłoki córki i brata, przeżył szok, którego nie sposób opisać.

Osunął się na słabych, drętwych nogach, upadając na kolana. Począł krzyczeć z całych sił, a po jego twarzy popłynęły wielkie łzy. Z kolan przewrócił się na brzuch. W tej pozycji walił pięściami w podłogę. Trwało to kilka minut, aż opadł kompletnie z sił i zemdlał.


Godzinę później leżał już w szpitalu. Na białej sali, podłączony pod jakąś skomplikowaną aparaturę. Nie odzyskał jeszcze przytomności. Lekarze nie wiedzą, kiedy i czy w ogóle to nastąpi. Przeżył zawał połączony z wylewem. Jego syn został już o wszystkim poinformowany, ma tu się zjawić maksymalnie za 30 minut.

Do sali weszła pielęgniarka. Zapaliła światło. Podeszła do łóżka i poprawiła białą kołdrę, którą przykryty był mężczyzna. Popatrzyła na bladą twarz, przyozdobioną w przezroczystą maskę tlenową. Również białą, wielką chustą wytarła spocone czoło Marka.

- Oj, bidulko – rzekła ze smutną miną, a do jej oczu nabiegły łzy.

Nagle w sali zrobiło się ciemniej, a do środka wpadł wiatr przez otwarte okno. Pielęgniarka wstała, by je zamknąć. Wyjrzała na zewnątrz. Jeszcze chwilę temu gwieździste niebo – teraz, przykryte przez wielkie, burzowe chmury, stało się czarne jak smoła. Na południu poczęło się błyskać. Ta noc nie będzie spokojna. Ale jutro znów wyjdzie słońce. I znów dzień będzie piękny. Lecz – niestety – nie dla wszystkich… Pielęgniarka zgasiła światło i wyszła z sali. Mężczyzna został sam, nieprzytomny, w sterylnym, ciemnym pomieszczeniu.

Brak komentarzy: