poniedziałek, 10 stycznia 2011

Kopie moich postów z onet.blog.pl (32)

 08 października 2010

Ćwiczenia z Psychologii Uzależnień. Prowadzi Pan Magister – Terapeuta ds. uzależnień (nie wiem, czy fachowo to nazwałem). Na zajęciach obecnych jest jakieś ¾ grupy. Ok. 15dziewczyn i jeden chłopak – którym jestem Ja.

W połowie ćwiczeń poruszamy temat, który mnie nieco frapuje od jakiegoś czasu. Mianowicie: „picie kontrolowane”. Czy w ogóle istnieje coś takiego?

Zabieram głos i mówię coś w stylu: Ponoć są na świecie kraje, w których próbuje się tzw. „picia kontrolowanego”. Człowiek uzależniony od alkoholu nie zrywa z nim kompletnie, nie staje się typowym abstynentem, choć przechodzi skuteczną terapię. Próbuje on „picia kontrolowanego”.

Kontynuuję: Słyszałem opinię terapeuty ds. uzależnień, mówiącą o tym, że uzależnienie zawsze wynika z jakiegoś problemu. Tak więc jeśli rozwiąże się ten problem, czy też problemy – można mieć nadal styczność np. z alkoholem, wypić czasem dla towarzystwa, lecz uzależnienie od niego nie będzie tu już żadnym problemem.

Istnieje jednak cośtakiego jak biologia. Ponoć są przeprowadzone badania, z których wynika, że uzależnienie od alkoholu można przenosić w genach. Wiadomo, że nie jest to predestynacja, ale na pewno niektóre osoby mogą uzależnić się od alkoholu szybciej, łatwiej, ponieważ mają to przekazane w genach.

Magister-Terapeuta zaproponował, byśmy podzielili się na dwie grupy: na tych, którzy popierają „kontrolowane picie” i na tych, dla których coś takiego nie istnieje. Wszystkie dziewczyny zgodnie, jednoznacznie stwierdziły, że „kontrolowane picie” jest możliwe. Ja nie opowiedziałem się radykalnie po żadnej ze stron.

Grupa „kontrolowanego picia” argumentowała swoje stanowisko tym, że nikt nie powinien być skreślony czy jakoś tak. Tzn. każdy powinien dostawać drugą szansę. Zgadzam się z tym, że każdy powinien dostawać drugą szansę.

Ale czy picie tak naprawdę jest do czegoś potrzebne? I o jakiej szansie tu mówimy? Bo do czego tak naprawdę służy picie? Do tego, żeby się dobrze bawić. Ale bez alkoholu też można się dobrze bawić, a nawet można bawić się świetnie. Wystarczy pójść na imprezę, na której nie ma alkoholu i zobaczyć, jak te osoby się bawią. Osoby zrzeszone w różnych klubach – typu AA.

I większość z tych osób zgodnie twierdzi: PICIE NIE JEST DO NICZEGO POTRZEBNE! Gdy powiedziałem to zdanie na ćwiczeniach z psychologii uzależnień, dziewczyny, szybko ripostując, spytały mnie: a ty nigdy nie pijesz? Piję – odpowiedziałem – ale picie nie jest mi do niczego potrzebne, a raczej nie jest niezbędne. Poza tym piję rzadko. (Ale za to w jakich ilościach! – tego już nie powiedziałem.)

Później jedna z koleżanek powiedziała coś w stylu: U nas w kraju picie jest nieuniknione. Taką mamy, my Słowianie, tradycję. Tutaj się piło, pije i będzie się pić. Niestety, dziewczyna miała tu sporo racji. Może nie w tym, że picie jest nieuniknione, ale w Polsce picie jest tradycją i piją tu prawie wszyscy. Spotkania towarzyskie odbywają się tylko przy alkoholu. Kiedy umawiasz się ze znajomym lub znajomą – to przeważnie na tzw. „piwko”.

Taka jest tutejsza mentalność. Może czas ją zmienić? Najlepiej zacząć od siebie. Nie powiem, ale też czasem umawiam się na tzw. „piwko”.

Wiadomo, że najlepiej ma się pojęcie o czymś, jeśli samemu się to przeżyło czy też uczestniczyło w tym – chodzi mi o doświadczenie, empirie. Kiedyś paliłem nałogowo papierosy. Ponad dwa lata temu, po wielu próbach, udało mi się zerwać z tym nałogiem. A propos „kontrolowanego picia” mogę coś powiedzieć o „kontrolowanym paleniu”. Akurat w moim przypadku coś takiego się nie sprawdziło. Kiedy tylko próbowałem palić kontrolowanie – wracałem do nałogu. Znam osoby, którym to się udało, lecz nie mnie. To jest jednak sprawa indywidualna. Zależna od charakteru każdego człowieka.

Każdy Alkoholik, który dziś nie pije, powie, że „kontrolowane picie” nie istnieje. Najlepiej porozmawiać z tymi osobami, one mogą powiedzieć na ten temat najwięcej. Możnaby było pisać jeszcze na ten temat wiele, ale tu zakończę.

Powtarzam po raz enty: MOIM ZDANIEM PICIE NIE JEST DO NICZEGO POTRZEBNE! 



09 października 2010

Do Weroniki: Tak, masz rację. (A propos racji mój znajomy powiedział bardzo interesującą rzecz, którą gdzieś kiedyś przeczytał. Coś takiego: z tymi racjami to trzeba uważać, bo nawet zegarek, który nie chodzi, dwa razy w ciągu doby ma rację.)

Ale popieram to, co napisałaś. To na początku może być trudne, ale trzeba nad tym pracować. I świetnie to rozumiem, gdy ktoś czuje ukłucie zazdrości, kiedy osobie, której nie lubi – powodzi się. I jest to pół biedy, kiedy czuje tylko ukłucie, które po niedługim czasie przechodzi. Ale są też takie osoby, które nie umieją sobie poradzić z tą zazdrością, ponieważ zaczyna ona ich dominować. I żyją tak, zazdroszcząc innym sukcesu.


W życiu nie jest tak, że jeśli komuś się powodzi – że jeśli ktoś ma dużo pieniędzy, wielki, piękny dom i pięć nowych samochodów – kryje się zawsze za tym jakaś machlojka. Jeśli będziemy tak myśleć – nic w życiu nie osiągniemy.

Najlepiej skupić się na własnym życiu. Na tym, żeby było dobrze. Stawiać sobie cele, a potem do nich zmierzać. Nie porównywać się z innymi. Ludzie są różni. Każdy jest inny. Człowiek jest wielką indywidualnością.

Jeśli będziemy porównywać się z innymi – zobaczymy, że jedni mają od nas więcej i są od nas lepsi, a inni na odwrót: mają mniej i są gorsi. Tym, co mają lepiej, będziemy zazdrościć, natomiast tych, co mają mniej – będziemy traktowali z góry. Lepiej skupić się na własnym życiu.

Skupić się na własnym życiu. Powiem o tym jeszcze raz, ale to ważne: dobrze jest mieć cele, do których się dąży. Jeśli mamy cel i idziemy w stronę jego urzeczywistnienia, wtedy przestają nas obchodzić niektóre sprawy, sprawy mniej ważne i te nieistotne. Nie obchodzi mnie tak bardzo, co o mnie mówisz, gdy nie słyszę – mam swój cel, który chcę osiągnąć. A to, że o mnie mówisz – to twoja sprawa.

To jest podobnie jak z tym użalaniem się nad sobą i innymi. Ci, którzy najbardziej użalają się nad innymi – są najbiedniejsi. Podobnie jak ci, których interesują sprawy innych – a nie mają poukładanych swoich spraw.

Do Czytelników Bloga:Dziękuję, że czytacie mojego bloga. Dzięki za wszystkie komentarze.


11 października 2010

Powoli kończę czytać „Prywatne życie Alberta Einsteina”. Niezwykle ciekawą książkę, autorstwa Rogera Highfielda i Paula Cartera.

Oczywiście: nie mam zamiaru recenzować tej publikacji. Jednak polecam ją gorąco. A polecam chociażby dlatego, że łamie niektóre stereotypy dotyczące wielkiego fizyka. Największy z tych stereotypów to chyba ten dotyczący edukacji Einsteina w latach młodzieńczych. Ile razy to słyszałem, że Albert był bardzo słabiutkim uczniem, że nie skończył szkoły podstawowej, że nic jako dziecko nie potrafił itp. Gdybym to jeszcze tylko o tym słyszał – to pół biedy, że tak powiem; ale ja nie tylko o tym słyszałem – ja o tym wiele razy czytałem w różnych publikacjach książkowych i nie tylko książkowych. Ale autorzy „Prywatnego życia…” dementują te plotki i mówią, że Albert, faktycznie – był leniwy (jak, niestety, sporo inteligentnych osób), ale wcale w nauce nie był takim słabeuszem, jak niektórzy zwykli twierdzić.

Szczególnie bardzo zainteresowała mnie jedna informacja dotycząca tego fizyka. Albert ponoć był strasznym kobieciarzem. Lubił kobiety – zresztą jak każdy zdrowy i inteligentny facet – i uwielbiał przebywać w ich towarzystwie. A one ubóstwiały Jego intelekt, adorując fizyka ze wszystkich stron. Einstein miał także kilkoro dzieci. Tajemnicza jest tu historia Jego pierwszej córki, którą miał z żoną Milevą. Córka urodziła się, są na to dowody, lecz potem wszelki słuch po Niej zaginął i nikt nie wie, co się z Nią właściwie stało. Są jakieś podejrzenia, że urodziła się jako chore dziecko i Einstein z Milevą gdzieś Ją oddali. Być może do adopcji.

Nie będę się tu rozpisywał o Einsteinie zbyt wiele. O tym, że był pacyfistą. Wrogiem wojny i Hitlera. I chyba nie tylko dlatego, że sam był Żydem. O tym, że niektórzy twierdzą, że  teorię względności wymyśliła Jego żona Mileva (ale prawdopodobieństwo tego jest tu bardzo znikome). Nie będę pisał o tym, że po śmierci mózg fizyka został wyjęty i zbadany i okazało się, że organ ten był u Einsteina rozwinięty mocniej niż u przeciętnego człowieka (ale nie wyklucza się, że to być może za sprawą środowiska). Nie będę też pisał o nagrodzie Nobla, którą Einstein otrzymał w roku 1922.

Ale krótko napiszę o czymś innym. O drugiej sprawie, która mnie zainteresowała. Eduard, młodszy syn Einsteina, leczony był w szpitalu psychiatrycznym na schizofrenię. Nim trafił do szpitala – bliskie otoczenie zauważało u Niego tendencję do popadania w melancholię i stany depresyjne. Ale najciekawsze w tej historii, to słowa samego Alberta, które miał wypowiedzieć do syna. Słowa niezwykle mądre i głębokie: „Pod jednym względem powinieneś być zadowolony ze swojej choroby. Nie ma lepszej metody nauki niż doświadczenie czegoś na własnej skórze. Dlatego gdy uda ci się pokonać swoją chorobę, masz szansę zostać naprawdę bardzo dobrym lekarzem dusz”. Ach, jakże mądry był ten Einstein!


12 października 2010

Roger Highfield, Paul Carter – „Prywatne życie Alberta Einsteina”

Wczoraj, późnym wieczorem, skończyłem czytać tę publikację książkową. Polecam ją gorąco każdemu, kogo choć trochę interesują biografie wielkich ludzi.


12 października 2010

Złota Polska Jesień. Dziś właśnie Ona u nas była. Słońce ładnie świeciło na błękitnym, czystym niebie. Aż chciałoby się powiedzieć: niebie czystym jak łza. Błękitna łza.  

Złota Polska Jesień niemalże wszystkie liście w pobliskim lesie przemieniła z koloru zielonego w złoty. Gdy szedłem dróżką przebiegającą przez ten las, widziałem mnóstwo tych liści – jedne wisiały jeszcze, coraz słabiej się trzymając, na drzewach, drugie spadły już na ziemię, a leżąc na niej tworzyły coś, co przypominało dywan. Złoty dywan ze złotych liści.

Złota Polska Jesień przynosi także ze sobą nieco melancholii. Chwila melancholii czasami bywa dobra. Ale tylko chwila – nie dłużej. Trzeba uważać, aby ta chwila nie zamieniła się w godzinę. Godzina melancholii może przeciągać się w kolejne godziny. Kilka dni melancholii może przemienić się w depresję. Ale nie będę się dziś na ten temat zbyt rozpisywał.

Przecież nas nieinteresuje depresja. Nie zajmujemy się tym, co nieprzyjemne. Życie jest za krótkie na to, aby zajmować się takimi sprawami. „Życie jest za krótkie, aby pić tanie wino”.

„Zdobyć świata szczyt albo przeżyć jeden dzień”. Oczywiście, że zdobyć świata szczyt! – bez zastanowienia. Bo po co żyć tylko po to, żeby żyć? Myślę, że człowiek stworzony jest do wielkich rzeczy. Każdy człowiek. Nawet ten niepełnosprawny intelektualnie w stopniu znacznym, niemający kontaktu z rzeczywistością. On także ma swoje, indywidualne szczyty do zdobycia. Bo przecież nie każdy musi być od razu Einsteinem dla świata, którego ostatnimi czasy wspominam tak często. Nie musi być dla świata Einsteinem – ale dla siebie niech będzie idealnym Einsteinem, Da Vincim, a nawet Buddą.

Niech idzie w stronę przebudzenia, zdobywając po drodze wszystkie możliwe szczyty do zdobycia. Nie wykluczam, że gdy znajdzie się na samym szczycie, najwyższym ze wszystkich szczytów, pod samym niebem – i gdy zdobędzie już wszystko, co miał do zdobycia –stwierdzi, że prawdziwe szczęście zawsze miał tuż obok, blisko siebie. Bo oszczęście tutaj toczy się gra.

Przypomniała mi się historia głównego bohatera „Alchemika” Paulo Coelho, który przeszedł tysiące kilometrów po to, by dowidzieć się, że Jego Skarb ukryty był zawsze blisko obok Niego.

Każdy z nas ma ten Skarb w sobie. Wystarczy zajrzeć do wewnątrz siebie. Nauczyć się siebie rozpoznawać: uczucia, emocje. Porozmawiać ze sobą. Posłuchać tego, co wewnątrz nas. Czytać siebie jak księgę. Bo każdy z nas jest taką księgą. Ponoć to właśnie w nas kryją się odpowiedzi na wszystkie pytania. Nauczmy się rozmawiać ze sobą – to ważne.

Jak zawsze: nie-do-ła-du-nie-do-skła-du, ale szczerze. 


13 października 2010

Dziś tak krótko. Zacząłem czytać „Twórczą moc myślenia”. Książka zapowiada się nieźle. Zresztą, czytałem ją już kiedyś. No, ale wszystkiego nie pamiętam. A, jeszcze autor: Kurt Tepperwein.



14 października 2010

Ciekawy jestem, czy słyszeliście o partii PWN. I nie ma to dużego związku z żadnym portalem wiedzy, encyklopedią ani słownikiem. Choć wszyscy członkowie PWN to bardzo mądrzy i wygadani ludzie.

W tym momencie przejdę już do nazwy i wyjaśnię jej skrót. Co właściwie oznacza PWN? PWN to Prawda Wolność Niezależność.

Czym jest Prawda w PWN? A przede wszystkim tym, że PWN nic nikomu nie da za darmo. Nie da nic nikomu – i już! Jeśli sam nie zapracujesz – to nie dostaniesz. Ale Prawda w PWN jest też taka, że nikt ci niczego nie zabierze. PWN jeśli wygra wybory – nic nikomu nie da i nic nikomu nie zabierze.

No, ale PWN da ci Wolność. Także jednak coś da. Ale chyba nie do końca, ponieważ Wolność jest czymś, co powinieneś mieć. Także bądź pewien, że PWN ci tej Wolności nie zabierze. Chyba że złamiesz prawo – wtedy pójdziesz siedzieć.

Niezależność poglądów. Niezależność myślenia. Nikt ci tego nie może zakazać. To twoja sprawa, co myślisz. Twoja sprawa, jakie masz poglądy. PWN nie chce ci ich narzucać. Jeśli masz inne poglądy nić PWN – to ok., twoja sprawa. Nie rób nikomu krzywdy. Nie łam prawa, a poglądy miej, jakie chcesz. Inne od PWN – ok. Nie będzie cię nikt za to szykanował. Oj nie!

A tak poza tym to jutro zjazd. To będzie prawdziwy PeWueN.



14 października 2010

Mi przeszły dreszcze, jak to przeczytałem...‎

"Mały pięciolatek Johnny był w szpitalu z rodzicami, odwiedzał swoją ośmioletnią siostrę Jessicę, która była bardzo chora. Lekarze wyjaśnili rodzicom, że Jessica potrzebuje transfuzji krwi, aby przeżyć. Po wykonaniu testów krwi u całej rodziny, okazało się, że tylko Johnny ma tę samą grupę krwi i jest jedynym możliwym dawcą. Lekarz zapytał Johnny'ego, czy odda krew swojej siostrze. Ten zawahał się przez chwilkę, po czym zgodził się.
Podczas zabiegu, kiedy dokonywano transfuzji krwi, na twarz jego siostry zaczęły powracać barwy. 

Johnny spojrzał na lekarza i zapytał z drżeniem: 'Jak długo to potrwa zanim zacznę umierać?'. Nie zrozumiał lekarza. Sądził, że jego siostra potrzebuje całej jego krwi."


~ "Wolność jest wszystkim, a miłość to cała reszta"


15 października 2010

Jest już mój nowy artykuł w Gazecie Edukacyjnej o pasji Joasi. Oto link:


16 października 2010


Dziś nie doczekałem dokońca zajęć na uczelni. Wyszedłem kilka godzin wcześniej. Miałem w sumie dwa powody, a tak naprawdę to chyba jeden, ale nie będę go podawał na forum. Jeśli ktoś jest zainteresowany – niech napisze do mnie na priva.


18 października 2010

Dziś trochę zmęczony. Podróżowałem po Aleksandrowie, Łodzi i Zgierzu, by pozałatwiać swoje sprawy. I podróżowałem nie tylko busami, autobusami i tramwajami, ale także na piechotę.

Tak więc dziś odpocznę. Poczytam sobie. Jutro „naskrobię” coś popołudniu.


18 października 2010

Miałem coś naskrobać jutro. Ale – w sumie: w ostatniej chwili – zmieniłem zdanie i postanowiłem jeszcze zrobić to dziś. Skłoniła mnie do tego znów polityka. I znów zastanawiam się, po co ludzie startują w wyborach. Żeby coś zmienić – tę formułkę powtarzają jak mantrę – właśnie jako przyczynę. Zmienić coś, by ludziom żyło się lepiej. To także słyszę często z ich ust. Jeśli ktoś jeszcze potrafi w to wierzyć – to gratuluję. Gratuluję, bo ja już za grosz nie umiem w to wierzyć. Co gorsza, nie umiem już tego słuchać. Z trudem także patrzy mi się na plakaty wyborcze. Co znaczy z „trudem”? To znaczy: że odrzuca mnie to. Przecież gdy patrzy się na postać stojącego kandydata, chwytającego się na zdjęciu za garnitur, prezentującego obrączkę na prawym palcu – człowiekowi robi się niedobrze. Mi robi się nie dobrze. Przecież na tym zdjęciu nie ma ani trochę szczerości. Patrzysz na twarz tego faceta i widzisz, że jest on nie szczery. Cała postać, łącznie z obrączką – to typowy PR. Jak można tego nie dostrzegać? Jak można mówić, że ja zagłosuję na tego, bo ładniej wygląda, ładniej się prezentuje, jest sympatyczniejszy z twarzy? Jak można? Gdy pytają mnie, na kogo zagłosuję, odpowiadam, że nie wiem. Bo na kogo mam głosować i po co. Ja naprawdę cenię szczerość. Cenię uczciwość. Cenię prawość. Ale, niestety, widzę tego wszystkiego niedużo albo w ogóle. Przecież zostać wybranym – to wielka odpowiedzialność. Wielka! W rękach wybranego są losy narodu. Odpowiedzialność!


19 października 2010

Kurt Tepperwein – „Twórcza moc myślenia”

Dziś skończyłem czytać tę książkę. Polecam gorąco. Nie jest długa. Czyta się ją łatwo, jako iż napisana jest przystępnie. Książka zawiera także praktyczne porady, jak pracować na umyśle, by dojść do efektów w postaci radości, sukcesu, dobrobytu, optymizmu i tym podobnych.


19 października 2010

Po raz kolejny będę pisał o tym, że myślenie pozytywne to podstawa to tego, żebyśmy mogli czuć się dobrze. Optymistom jest łatwiej. Pewnie wiele razy słyszeliście podobne zdanie. To prawda, ja to potwierdzam, optymistom jest łatwiej. Optymistom żyje się łatwiej. Lecz pamiętajmy, że optymizm to nie jest wtedy, kiedy cieszymy się ślepo ze wszystkiego. Kiedy umrze nam ktoś bliski, a my się z tego śmiejemy – to nie jest optymizm. To jest raczej głupota i to podchodzi pod leczenie psychiatryczne. Optymizm jest wtedy, kiedy potrafimy dostrzegać we wszystkim, co nas spotyka, dobre strony. Kiedy umrze nam ktoś bliski – nie będziemy się z tego śmiać. Ale także nie załamiemy się na amen. Optymista, kiedy spotka go jakieś nieszczęście, stara się spojrzeć na tę sprawę bardziej globalnie. Wie, że musi żyć, więc szuka jakichś pozytywnych stron w tej negatywnej sytuacji. A co do negatywnych sytuacji, to ich tak naprawdę nie ma. Każda negatywna sytuacja z czasem się przekształca i wychodzi nam na dobre. Co nas nie zabije – to nas wzmocni.



20 października 2010

Dziękuję za dzisiejszy dzień i za każdą chwilę mojego życia!



21 października 2010

Czasem, żeby wznieść się do góry, trzeba najpierw upaść nisko. Niektórzy twierdzą, że trzeba dotknąć samego dna, by mieć się od czego odbić. A później wzlecieć wysoko.

Ludzie żyją z dna na dzień i nie zastanawiają się w ogóle nad tym, że może istnieć jakieś inne życie poza tym, które znają. Wstają rano, idą do pracy – gdzie spędzają osiem godzin. Potem wracają, jedzą obiad i patrzą w TV. A tam pokazują same nieszczęścia. Ludzie karmią tymi nieszczęściami swoją podświadomość i nawet nie wiedzą, że ona to wszystko koduje, zapamiętuje – co ma później wielki wpływ na nasze przekonania.

Ważniejsze jest to, kto wygra taniec z gwiazdami, który aktor najładniej zatańczy. Patrzą w telewizor i widzą ludzi występujących w mam talent. Podziwiają tych ludzi i im zazdroszczą. I w ogóle nie zastanawiają się nad swoimi talentami. Mówią: Ja i talent – chyba żart. Ja muszę pracować. Ja mam tyle zajęć – nie mam czasu myśleć o głupotach.

A gdzie podziały się te marzenia z dzieciństwa? Marzenia o tym, by zostać tancerką. Nie pamiętasz już, że takie miałaś? Czemu o nich zapomniałaś? Myślisz, że życie polega na tym, aby przetrwać, przeżyć – i to wystarczy?

Jeśli nie wiesz, po co żyjesz – to po co w ogóle żyjesz? Zastanów się nad tym chwilę. Według mnie każdy z nas mam do spełnienia na tym świecie jakąś misję. Może to być mała misja, o której usłyszą tylko nieliczni. Ale każdy ma taką misję – w to wierzę.

Patrzysz z politowaniem na osoby niepełnosprawne. Czy to intelektualnie, czy fizycznie. Teraz odpowiedz mi na jedno ważne pytanie: Czemu uważasz, że twoje życie jest lepsze? A jeśli już tak, to teraz powiedz: w czym twoje życie w porównaniu z życiem tej osoby niepełnosprawnej jest lepsze? Wydaję mi się, takie odnoszę wrażenie w codziennym życiu, że nad osobami niepełnoprawnymi użalają się najbardziej ci, którzy sami są nieszczęśliwi.

Jak powiedziałem na początku tej wypowiedzi: czasem, by wznieść się do góry, trzeba najpierw upaść. Dotknąć samego dna i powiedzieć sobie: Ja nie chcę tak żyć! Je nie chcę cierpieć! Musi istnieć jakieś inne życie poza tym, jakie do tej pory wiodłem. Poza tym, jakie widziałem na co dzień.

Potem często przychodzi przebudzenie. Czy ja jestem przebudzony? A czy to ważne? – powinienem odpowiedzieć. I zostawiam na razie ten temat.

Tak więc ludzie karmią swoją podświadomość negatywnymi obrazami, negatywnymi słowami i wszystkim co niedobre. Potem chodzą smutni. Przygnębieni. Na twarzach mają fochy, jakby to świat zrobił im krzywdę. Nie lubią oni świata i tych, którym w życiu się naprawdę powodzi. Alle nikt nie osiąga prawdziwego sukcesu tylko i wyłącznie fartem. Sukces to nie tylko pieniądze, o nie! Czasem można mieć mnóstwo pieniędzy, a być nieszczęśliwym.

Opowiem wam sytuację z mojej codzienności. Wsiadam do autobusu. W środku jest mnóstwo osób. Wszystkie miejsca zajęte. Nikt nie wstaje, nikt nie pyta, czy może nie chcę usiąść. Przyzwyczaiłem się do tego. I tak bym nie usiadł. Lubię stać. Tylko muszę się o coś oprzeć, żeby było stabilniej. (PS. Owszem, czasem się zdarzy, że ktoś pyta).

Nie mówię tego po to, by się użalać, o nie! Dziwię się po prostu tym ludziom, którym wydaje się, że są na świecie sami. Że tylko oni mają problemy! Co ich obchodzi kobieta w ciąży, czy małe dziecko, które trzyma się kurczowo płaszcza mamy, żeby nie upaść. Ludzie mają większe sprawy na głowie, niż to, żeby wstać ze swojego miejsca, uśmiechnąć się i powiedzieć: proszę, może pani usiądzie.

Autobus rusza. Zaczynam obserwować ludzi. Lubię to robić. ¾ z nich wypisane ma twarzy negatywne uczucia. Jedni są smutni, inni niezadowoleni, jeszcze inni obrażeni na wszystkich wkoło. To widać na twarzach. ¾ z tych osób nie stać na to, by się uśmiechnąć: czy to do siebie, czy do kogoś. Po co się uśmiechać? Mam się uśmiechać? Ja nie mam powodów, żeby się uśmiechać! Mówi katolik, „wdzięczny” swemu Bogu za to, że dał mu życie.

Weźmy sprawy swoje ręce! Weźmy odpowiedzialność za swoje życie!

I tak na koniec: ŻYCIE NAPRAWDĘ JEST PIĘKNE!


21 października 2010

„Wiesz co: smakowała mi wódka – pozwoliła zapomnieć o wszystkich tych smutkach.”  – Pih.
Wiesz co: smakowało mi Whisky – pozwoliło zapomnieć o złych sprawach wszystkich.  – DSM

No, ale dziś nie smakuje. Bo niedobre jest. Zresztą wtedy też nie smakowało. Ale czasem się wypiło. Jednak rzadko po to, by zapomnieć o smutkach. Właśnie wtedy, kiedy byłem po alkoholu, problemy wydawały się większe. To chyba dlatego, że człowiek po alkoholu nie potrafi spojrzeć racjonalnie na większość spraw.

Tak sobie przypomniałem Piha słowa, które zacytowałem wyżej. I nagle wpadł mi do głowy pomysł, by słowo wódka zastąpić słowem Whisky. No, a potem do słowa Whisky znalazłem rym –wszystkich. Można oczywiście wymyślić coś innego. Ale pierwsze wpadło mi to, więc napisałem.

Wracając do smaku. Whisky nigdy mi nie smakowało. Tak jak nigdy nie smakowała mi wódka. Zawsze kiedy czułem zapach alkoholu, miałem odruch wymiotny. Dziś już trochę rzadziejmi się tak zdarza – prawie w ogóle. Ale taki mały paradoks: mniej też piję.

Nie wiem, ja tam w waszych rejonach, ale u mnie dziś wiał dosyć silnie wiatr. Ale, tak naprawdę: to nieważne. Najważniejsze, że mamy słońce w sercach i duszach, prawda?

22 października 2010

Każdego dnia rankiem, tuż po przebudzeniu, nim wstanę z łóżka – zamykam oczy i dziękuję Bogu za wszystko, co udało mi się w życiu osiągnąć. Dziękuję za to, kim jestem i za to, co mam. Naprawdę jestem wdzięczny Stwórcy za wszystko. Wiem, że przez to, iż dziękuję, umacniam to wszystko za co dziękuję.



Brak komentarzy: