24 listopada 2009 |
Kiedyś myślałem, że ludzie nie ustępują starszym osobom miejsca w tramwaju, ponieważ denerwuje ich sapanie dziadków, którzy stają im nad głowami, a potem popychają brzuchami, stękając przy tym i charcząc. Tak właśnie myślałem, i jeszcze czasem byłem w stanie to zrozumieć, ale podkreślam to "czasem" i kładę na nim emfazę, bo historyjki na temat nieprzyjemnych staruszków czy też chamskich dziadków albo, co gorsza, stetryczałych zgredów są mocno przesadzone. Spotkałem się także z tym, że ludzie, szczególnie młodzi ludzi, tworzą czy też budują w swoich głowach przez to stereotypy. No bo, powiedzcie, czy każda starsza osoba jest nieprzyjemna? Kiedyś myślałem, że młodzież nie lubi zgredów i dlatego nie ustępuje im miejsca w tramwaju, co jeszcze byłem w stanie, w wyjątkowych okolicznościach zrozumieć, ale kompletnie nie rozumiem, dlaczego ta młodzież nie ustępuje miejsca dwu- i pół letniemu dziecku, które, na domiar złego, zrezygnowane siada na podłodze, bo wszystkie miejsca w busie są zajęte. Siada na podłodze, i teraz uwaga, nikogo to nie rusza, nikogo nie przejmuje, nikogo nie obchodzi - każdy ma to w dupie. Nikogo! A bus - bo akcja dzieje się w busie przewożącym ludzi - pełen ludzi, kierowca wciska pedał gazu, na liczniku ponad "setka", ale nikt się tym nie zajmuje, każdy ma to w nosie. Być może to kwestia wychowania, i wtedy należałoby mieć pretensje do rodziców tych młodych pasażerów, ale, tu pytam, czy nikt z tych młodych inteligentów, studentów czytających grube książki i notatki, czy nikt z nich nie ma za grosz wyobraźni? Bo nie trzeba mieć wybujałej nie wiem jak fantazji, by sobie wyobrazić jak to dziecko, nim jeszcze spoczęło biedne na podłodze, wylatuje podczas zderzenia czołowego - przy prędkości 100 kilometrów na godzinę - przez przednią szybę, a potem zatrzymuje głową na czymś twardym. Nie mam takich czarnych myśli - broń Boże. Jestem młody i cieszę się życiem, ale jestem też człowiekiem, i dziwi mnie bardzo tego typu zachowanie. Wydawało mi się, że to wyjątki i zdarzają się rzadko, myliłem się jednak. Spotykam się z tym coraz częściej. Trochę żałuję, że nie wyraziłem swego zdania już wtedy w busie, że nie powiedziałem, co o tym wszystkim sądzę. |
26 listopada 2009 | ||||
Weis, pijany w sztok, wszedł do kuchni. Ledwie co trzymał się na słabych nogach. One, chude jak patyki, uginały się pod nim, choć nie był ciężki - gięły się we wszystkie strony. Wzrok jego żony przywitał go u wejścia. Chciałoby się powiedzieć "poraził go jak piorun", bo faktycznie był porażający, jednak na Weisie nie zrobił większego wrażenia. - Diha, co tam gotujesz? - spytał żony. - Gdzie się znowu tak załatwiłeś, człowieku!? - Diha była wzburzona, mówiąc to, trzęsła się jak galareta. - Jak to... - rzekł bełkotliwie, a gdy przechodził obok krzesła, zawadził o jego nogę i upadł uderzając głową w podłogę. Krew trysnęła z czoła Weisa. Upadł z rękoma do przodu, jakby skakał na "główkę" do wody, lecz mu nie wyszło i zaliczył "blachę". Podłoga wokół głowy zrobiła się purpurowa. Diha podbiegła do męża. - Chłopie, co ty robisz! - krzyczała w niebogłosy, klękając obok nieszczęsnego pijaka. Pół godziny później przybył lekarz. Szybko obejrzał ofiarę, po czym zabrał do szpitala. Kilka minut później wróciła ze spaceru Katarina z synem. Diha opowiedziała córce o całym zdarzeniu. Postanowiła, a raczej zaoferowała się Katarinie, że zajmie się Rafaelem, a ona niech pojedzie do szpitala i zawiezie Weisowi wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Tak się właśnie stało. Diha została z chłopcem, a Katarina pojechała do szpitala. Rafael usnął w łóżeczku, w tym czasie jego babcia dokończyła przygotowywanie obiadu. Usmażyła piersi z kurczaka, wcześniej otaczając w sezamowej panierce. Zwykle zajmowała się tym Józefina, kobieta mieszkająca w willi z resztą rodziny, lecz kilka dni temu wyjechała do znajomych. "Gotowe", pomyślała Diha, gdy ktoś zapukał do drzwi wejściowych. Wytarła dłonie w papierowy ręcznik i ruszyła do przedpokoju, gdy znowu rozległo się pukanie. - Spokojnie, już idę - rzekła Diha. - Kto tam? - To ja, Jaun. Otwórz, kobieto. - Ach, to ty... Jaun wszedł do środka i przywitał się z Dihą, całując szarmancko jej dłoń. - Wejdź. Właśnie skończyłam gotować. Może masz ochotę na schabika? - Czemu nie! - odpowiedział Jaun. - Jeśli jesteś tak miła, poczęstuj mnie - z chęcią zjem. - Pewnie nic jeszcze dziś nie jadłeś, biedaku. Diha postawiła talerz na stole, przed Jaunem, na talerzu położyła trzy wielkie filety i kazała jeść. Mężczyzna nie czekał długo - wziął mięso w rękę i począł konsumować. - Jejku, zapomniałam o widelcu - zbyt późno zorientowała się Diha, lecz Jaun zrobił tylko ruch ręką, tą którą miał wolną, a gest ten miał oznaczać, że spokojnie poradzi sobie bez sztućców. - Jak chcesz... - jęknęła cicho kobieta, gdy gość kończył pożerać drugiego fileta.
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz